-Jak przychodziłem do Wisły, to wszyscy ludzie poza moją żoną odradzali mi ten klub, bo mówili, że to jest ziemia spalona i tu nie ma szans wskrzesić wielkiej piłki. Udowodniliśmy, że to ludzie robią wielkie rzeczy i coś, co z pozoru wydaje się być marzeniem ściętej głowy, ma szansę na powodzenie. Wywiad z Marcinem Kaczmarkiem – trenerem Wisły Płock. Zapraszam!

 

Pamięta Pan nasze pierwsze spotkanie?

Marcin Kaczmarek: Nie.

To było kilka lat temu, gdy prowadzona przez Pana Olimpia Grudziądz grała w II lidze. Lekkoatletykę razem ze mną trenował Dominik Reszka, czyli mistrz Polski. Truchtał po murawie, a któryś z pańskich zawodników próbował go wygonić, bo niby popsuje murawę. Zaipomnowała mi pańska reakcja, bo ostro Pan go zrugał za gwiazdorzenie i powiedział, że w głowie mu się poprzewracało.

MK: Pamiętam!(śmiech). Tak było. No, piękne czasy – takich historyjek mógłbym opowiedzieć bardzo dużo.

Zaimponowało mi to, że nie popsuło Pana środowisko piłkarskie. To mimo wszystko dosyć często spotykane zjawisko.

MK: Trzeba być normalnym niezależnie od tego, co się w życiu robi i kim się jest. Chłopak, który osiąga ogromne sukcesy nie może pobiegać po trawie w butach na płaskiej podeszwie, a piłkarze w korkach mogą – przecież to absurd. Miło, że to pamiętasz.

Życie sportowca czy trenera można podzielić na wiele etapów. Jeśli mówimy o Marcinie Kaczmarku i jego etapie w Wiśle Płock, to trwa on już bardzo długo. 22 czerwca mijają 4 lata, od kiedy jest Pan trenerem pierwszego zespołu. Szmat czasu, bo karuzela piłkarska kręci się w najlepsze i rzadko kiedy szkoleniowiec prowadzi drużynę dłużej niż sezon czy dwa.

MK: Jeżeli mówimy o karierze trenerskiej, to faktycznie 4 lata to bardzo długo. Dużo się w tym czasie wydarzyło rzeczy dobrych, jak i tych złych.

W Ekstraklasie żaden trener nie pracuje ze swoim zespołem 4 lata. W 1 lidze za to Ireneusz Mamrot pracuje w Chrobrym Głogów dłużej od Pana. Klimat w Polsce raczej nie ułatwia zasiedzeniu się w jednym miejscu.

MK: Powiem Ci szczerze, że nie prowadzę jakiś rankingów, czy jestem drugi, czy trzeci jeżeli chodzi o staż w Wiśle. Bardziej zależy mi na efektach mojej pracy i systematyce. Ja przyszedłem do Płocka, gdy zespół bym w prawdziwej rozsypce, drużyna spadła z I ligi i potrzeba było osoby, która pewne rzeczy poukłada. Z klubu odeszło 15 zawodników, więc musiałem zacząć budowanie zespołu od początku. Już w pierwszym sezonie awansowaliśmy szczebel wyżej, potem krok po kroku zaczęliśmy się wzmacniać i systematyczna praca spowodowała, że najpierw jako beniaminek zajęliśmy najwyższe miejsce w I lidze, a w następnym roku byliśmy już o krok od awansu. Cel na ten sezon był taki, żeby awansować do Ekstraklasy. Nie było to łatwe, bo trzeba przypomnieć, że przed rokiem, w lecie, z zespołu odeszło 10 zawodników, w tym trzech absolutnie kluczowych. Najtrudniej jest zbudować drużynę mentalnie. Krok po kroku wszystkie elementy poukładać tak, żeby ta maszyna funkcjonowała.

Proszę powiedzieć, co Pan czuł przechodząc z Olimpii Grudziądz do Wisły Płock? Dwa awanse i przenosiny do zespołu, który boryka się z ogromnymi problemami.

MK: Etap mojej kariery spędzony w Grudziądzu wspominam bardzo miło. Wiele się tam nauczyłem, poznałem ludzi, dzięki którym – kto wie – być może dziś jestem tu, gdzie jestem. Z przenosinami do Płocka związana była ogromna presja, bo Wisła to klub, który ma swoją markę. Wygrywał Puchar i Superpuchar Polski, bardzo długo występował w Ekstraklasie, więc niejako przewrócenie dawnego blasku było ode mnie wymagane. Olimpia to natomiast zespół, który przed moim przyjściem do Grudziądza grał w niższych ligach i dopiero zaczął być szykowany na zaplecze Ekstraklasy.

Przejmował Pan Wisłę w bardzo złej sytuacji, a szybko zaczęło to wszystko dobrze wyglądać. Przed rokiem ocieraliście się o awans. Jaki był cel postawiony przed tym sezonem? Ekstraklasa, czy miejsce w – nie wiem – czołowej szóstce.

MK: Celem był awans do Ekstraklasy. Przed rokiem zdobyliśmy bardzo dużo punktów, sezon skończyliśmy na trzeciej pozycji, więc siłą rzeczy wymagano od nas awansu do elity. To, że tylu zawodników odeszło i musieliśmy wszystko składać od początku, to już zupełnie inna historia.

Od początku nie wyglądało to jednak najlepiej.

MK: Początki zawsze są trudne. Sezonu nie zaczęliśmy dobrze, przytrafiło się kilka głupich porażek i czołówka zaczęła odjeżdżać. My jednak konsekwentnie realizowaliśmy swoje założenia, z czasem gra wyglądała coraz lepiej, czego efektem było nasze coraz wyższe miejsce w tabeli. Awansować z obojętnie jakiego szczebla rozgrywek to zawsze spore osiągnięcie. Najtrudniej jest jednak awansować z I ligi do Ekstraklasy. Nam się to udało i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.

Czytałem ostatnio wywiad z prezesem Wisły Płock – Jackiem Kruszewskim, w którym pojawiło się pytanie o zwolnienie Kaczmarka właśnie jesienią, kiedy – jak już Pan powiedział – Wiśle nie szło najlepiej.

MK: Ja zdawałem sobie sprawę z tego, że na wszystko w piłce potrzeba czasu. To nie jest piekarnia, że wstawisz ciasto i za godzinę masz już gotowy bochenek chleba. Czasami coś się nie udaje, pojawiają się problemy, których nie zakładałeś. W grę wchodzi wiele czynników zewnętrznych, na które nie zawsze trener ma wpływ. Na pewno dyskutowano o tym, czy zwolnić Kaczmarka, bo mam tutaj swoich zwolenników, ale i przeciwników. Karuzela musi się kręcić, ale ja starałem się na to nie zwracać uwagi i wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Czy ktoś chciał mnie zwolnić? Być może tak. Teraz nie ma to już żadnego znaczenia.

Był Pan pewny swego?

MK: Tak, bo przychodziłem codziennie na trening i widziałem jak moi zawodnicy pracują. Ile wkładają w to energii, zdrowia i jak poświęcają się, by osiągnąć sukces. Dobrze wykonana robota zawsze się obroni.

wisła płock

W międzyczasie pojawiła się propozycja objęcia stanowiska szkoleniowca w Lechii Gdańsk, czyli Pana ukochanego klubu.

MK: Lechia to dla mnie wyjątkowy klub. Czuję się zaszczycony, że jeden z najlepszych zespołów w Polsce zainteresował się w ogóle moją osobą, ale wychodzę z założenia, że kontrakty są po to, aby je wypełniać. Mam jeszcze przez rok ważną umowę z Wisłą i chce się z niej wywiązać. W Płocku miałem konkretną misję do wykonania i nie potrafiłem tak z dnia na dzień rzucić wszystkiego i po prostu odejść. Odciąłem się od spekulacji i skupiłem się na swojej pracy, bo takie dyskusje niczemu dobremu nie służą.

Odmówił Pan Lechii i został lojalny wobec Wisły, ale trzeba przyznać, że dla większości polskich trenerów gdański kierunek to ziemia obiecana.

MK: Możliwości Lechii są ogromne i świadczy o tym chociażby fakt, że w przyszłym sezonie poza Legią, to właśnie Lechia będzie walczyła o mistrzostwo Polski. Patrząc na to z boku masz rację – większość wybrałaby Lechię. Ja być może pracować do Gdańska jeszcze kiedyś wrócę, ale tutaj miałem wiele pracy, której się podjąłem i której nie mogłem nie skończyć.

Nie wiem czy Pan się ze mną zgodzi, ale tegoroczne rozgrywki I ligi rozstrzygnęły się bardzo szybko. Chodzi mi o to, że przed rokiem, czy dwoma laty do ostatniej chwili ważyły się losy awansu. Teraz – łatwo, gładko i przyjemnie.

MK: Wiele osób tak mówi, że I liga była w tym roku łatwiejsza, bo Arka i Wisła znacznie wyprzedziły resztę stawki. Ale o czym to świadczy? O tym, że liga była bardzo wyrównana. Te drużyny z grupy pościgowej nawzajem się wykluczały, gubiły punkty, przez co my i Arka odjechaliśmy. Mecz z Zawiszą o drugie miejsce również nie był łatwy i różnie mógł się skończyć.

Arka była dużo lepsza od was?

MK: Wygrała z nami dwukrotnie w bezpośredniej rywalizacji, ale czy była lepsza? Wygrała I ligę, awansowała do Ekstraklasy, ale ciężko powiedzieć czy była lepsza. Na pewno ich droga do Ekstraklasy była zupełnie inna niż nasza.

Czy Wisła jest gotowa, by grać w Ekstraklasie? Bo byłem niedawno na obiekcie Arki, teraz rozmawiamy sobie na trybunie prasowej w Płocku i trzeba przyznać, że są to dwa różne stadiony.

MK: Jeżeli chodzi o stadion to Wisła nie może się równać z zespołami z Ekstraklasy. Nasz obiekt jest już wysłużony, ma kilkadziesiąt lat i zdajemy sobie sprawę z tego, że nie sprzyja on temu, aby kibice tłumnie przychodzili na mecze. Wiedzą też włodarze miasta, klub, potencjalni sponsorzy i próbujemy razem zrobić wszystko, żeby to się zmieniło. Nie zapominajmy o tym, że Wisła w ciągu ostatnich kilku lat wyszła z naprawdę wielkiego kryzysu i tylko dzięki systematycznym działaniom wielu osób ma szansę wrócić na dobre tory. Nie od razu Kraków zbudowano. W krótkim czasie zrobiono bardzo dużo, więc spokojnie czekajmy na to, co przyniesie przyszłość.

Powiedział Pan o sponsorach. Tu nie jest jednak zbyt wesoło.

MK: Sytuacja jest jaka jest. To nie są tematy, o których powinien wypowiadać się trener, ale z tego co wiem, to zarząd klubu, urząd miasta i sponsorzy prowadzą rozmowy, więc mam nadzieję, że coś z tego wyniknie. Bez pieniędzy nie ma profesjonalnej piłki i fajnie by było, gdyby wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Gra w Ekstraklasie gwarantuje pieniądze z praw telewizyjnych, a w przypadku Wisły będzie to spory zastrzyk gotówki.

Piłkarzom występującym w I lidze bardzo uważnie przyglądają się kluby z Ekstraklasy. Arek Reca i Mikołaj Lebedyński – bo o nich mowa – są na liście życzeń wielu zespołów.

MK: Jeżeli chodzi o Mikołaja Lebedyńskiego, to ten wczoraj przedłużył swój kontrakt, więc na kolejny sezon zostaje w Płocku. Arkiem Recą zainteresowana jest Cracovia, która kontaktowała się z nami i jest gotowa złożyć ofertę za piłkarza. Moim zdaniem zdecyduje sam zawodnik, który musi określić czy chce grać w Wiśle, czy odejść. My natomiast musimy oszacować, czy większą korzyścią dla nas będzie pozostawienie Arka w Płocku i drużynę budować w oparciu o jego umiejętności piłkarskie, czy sprzedać go i zarobione pieniądze przeznaczyć na wzmocnienia. Powtarzam jednak – decyzje musi podjąć sam zawodnik.

Jak będzie wyglądał plan Wisły przed sezonem? Słyszałem, że już 16 czerwca piłkarze rozpoczynają przygotowania do następnego sezonu.

MK: Zgadza się. Udało nam się już wszystko ustalić. Wyjeżdżamy na zgrupowanie do Grodziska Wielkopolskiego, gdzie rozegramy mecze kontrolne z Lechem Poznań i Zagłębiem Lubin. To dla nas ważne, żeby w tych meczach przygotowujących nas do gry w Ekstraklasie spróbować się na tle lepszych rywali i żeby na podstawie tych doświadczeń kontynuować przygotowania do piłkarskiej jesieni. Nie brakuje nam entuzjazmu i takiego zapału już teraz, bo każdy z nas marzył o Ekstraklasie.

Powiedział Pan, że przeskok z I ligi do Ekstraklasy jest najcięższy i czy nie miał Pan przypadkiem na myśli właśnie tej krótkiej przerwy pomiędzy końcem sezonu, a wznowieniem kolejnych rozgrywek? 5 czerwca gracie ostatnią ligową kolejkę, a już 16 zaczynacie przygotowania do kolejnego sezonu.

MK: Jest bardzo mało czasu na to, żeby odpocząć. Na szczęście udało nam się już dwa tygodnie temu awansować i dzięki temu mogliśmy trochę zmodyfikować trening i zawodnikom, którzy grali najwięcej dać odpocząć. Ale zobacz co by było, gdybyśmy musieli do niedzieli walczyć o awans. Piątego musimy być w pełni przygotowani, a już szesnastego znowu trenować. 9 dni odpoczynku to bardzo mało, by się zregenerować, ale nie ma co narzekać – trzeba grać.

Los bywa przewrotny i nie inaczej jest tym razem. Pierwsza ligowa kolejka w Ekstraklasie i na ten stadion przyjeżdża… Lechia Gdańsk.

MK: Ciekawy jestem tych pierwszych trzech kolejek, bo już na samym początku mierzymy się z Legią, czyli mistrzem Polski, Piastem, czyli wice mistrzem i Lechią, która ma wielkie aspiracje, żeby w końcu o tytuł powalczyć. To dobrze, bo kibice będą tym żyli, a nam stwarza to możliwość do pokazania się z dobrej strony już na samym początku rozgrywek na tle mocnych rywali.

Szedłem tutaj na stadion i spotkałem dwóch kibiców Wisły, którzy rozmawiali o tym, co w Płocku będzie się działo, jak Legia przyjedzie. Może znowu wróci boom na piłkę do tego miasta.

MK: Zapotrzebowanie na piłkę jest ogromne i świadczy o tym chociażby pojedynek z Zawiszą Bydgoszcz, który cieszył się ogromnym zainteresowaniem i wiele ludzi przyszło na stadion by nas dopingować. Przyjadą wielkie firmy, a my postaramy się z nimi wygrać. Taki jest plan.

Jaki jest cel Wisły na najbliższy sezon?

MK: Nie mamy nie wiadomo jak górnolotnych planów, ale chcemy na pewno utrzymać się w Ekstraklasie. To jest cel minimum. Beniaminek zawsze ma trudno w rywalizacji z najlepszymi w kraju, więc chciałbym utrzymać Wisłę w Ekstraklasie. My wciąż nie wiemy jakimi środkami będziemy dysponować w najbliższym sezonie, więc wciąż jest tak naprawdę wiele niewiadomych. Musimy się wzmocnić, kilku zawodników ściągnąć do Płocka, z kilkoma przedyskutować kwestie ich kontraktów, więc dużo roboty przed nami. Zdajemy sobie sprawę z tego, w którym miejscu obecnie się znajdujemy i nie będę tu nikogo próbował nabrać, że celem jest awans do najlepszej ósemki czy walka o europejskie puchary.

Zeszłoroczni beniaminkowie, czyli Zagłębie i Termalika całkiem nieźle sobie poradzili w Ekstraklasie. To napawa optymizmem?

MK: Przypadek Zagłębia rozpatrywałbym w zupełnie innych kategoriach z wiadomych powodów. A Termalika? Tak naprawdę do samego końca walczyła o utrzymanie i chociażby ten przykład pokazuje, że możesz dobrze wejść w sezon, ale koniec końców Twoja lokata na mecie oscyluje wokół pozycji 13-15.

Czy jest szansa, że Marcin Kaczmarek nie będzie w najbliższym sezonie prowadził Wisły Płock?

MK: Na tą chwilę nie ma takiej możliwości. Jestem związany z klubem jeszcze rocznym kontraktem, więc nie planuję z Płocka odchodzić. Musimy usiąść z zarządem i przedyskutować moją przyszłość, bo rok to jest tak naprawdę bardzo niewiele, ale póki co jestem trenerem Wisły.

Czego życzyć? Utrzymania?

MK: Przede wszystkim spokoju w podejmowanych decyzjach. Cierpliwości, wytrwałości i życzliwości ludzi dookoła, bo Ekstraklasa to naprawdę spore wyzwanie.

Cofnijmy się jeszcze na koniec w czasie o 4 lata. Ekstraklasa dla Pana, to była wtedy stacja docelowa w tym płockim projekcie?

MK: Jak przychodziłem do Wisły, to wszyscy ludzie poza moją żoną odradzali mi ten klub, bo mówili, że to jest ziemia spalona i tu nie ma szans wskrzesić wielkiej piłki. Udowodniliśmy, że to ludzie robią wielkie rzeczy i coś, co z pozoru wydaje się być marzeniem ściętej głowy, ma szansę na powodzenie.

KOMENTARZE