Michał Syrowatka pokonał przed niespełna dwoma tygodniami Robbie Daviesa JR i zdobył pas WBA Continental w kategorii super lekkiej. Urodzony w Ełku pięściarz zwyciężył przez nokaut w 12. rundzie, mimo że do momentu przerwania pojedynku przegrywał na punkty u każdego z sędziów.
Doszedłeś już do ładu po tym wszystkim? Czy cały czas towarzyszy ci euforia po największym jak do tej pory zwycięstwie w twojej karierze?
Michał Syrowatka: Wróciłem już na ziemię, spokojnie, trochę czasu minęło już od zwycięstwa. Myślę po mału o kolejnej walce, wracam do treningów, póki co na spokojnie, ale szykuje się mentalnie na mocne przygotowania do kolejnego pojedynku. Odpocząłem, trzeba myśleć co dalej.
Przed pojedynkiem wyglądałeś na zrelaksowanego – takie miałem wrażenie. Uśmieszki na ważeniu, wpis na Facebooku również na pełnym luzie. Stresowałeś się w ogóle tym pojedynkiem?
MS: Nie, wiesz co, ja naprawdę na spokojnie do tego podszedłem. Wiedziałem, że jeżeli zawalczę dobrze, to na pewno wygram. Że jeżeli zrealizuje sobie wszystko, co mam nakreślone, to nie ma opcji, żebym przegrał. I z taką myślą szykowałem się do walki. Napinka na ważeniu czy udawanie „groźnego” nic by nie zmieniło, a tylko narzuciłoby na mnie niepotrzebną presję. Ring miał wszystko zweryfikować i tak też się ostatecznie stało.
Presji nie było? Bo miałem wrażenie, że każdy podchodził do tego pojedynku na zasadzie: może, nie musi. Jak wygra, to super, jak nie, to nic się nie stało.
MS: Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli przegram, to świat mi się nie zawali. Nie byłem faworytem, jechałem na walkę do Anglii zmierzyć się z Anglikiem. Podchodziłem do tego na luzie, bo spinanie się na pewno w niczym by nie pomogło.
Pojechałeś do „jaskini lwa” jak to się bardzo często mówi. Do miejsca, w którym na punkty raczej byś nie wygrał przy wyrównanym pojedynku – nie oszukujmy się.
MS: Zawsze na wyjeździe walczy się z rywalem i trochę sędziami, którzy faworyzują swojego zawodnika. Gdy runda jest na styku, to zostanie ona zapisana swojemu – proste, miałem tego świadomość. Jednak nie myślałem o tym, bo wchodząc do ringu z taką świadomością nic by pewnie z tego nie było. Chciałem pokazać dobry boks i wygrać.
Co czułeś po dwóch, trzech rundach? Gdy nie wyglądało to źle, ale mimo wszystko Davies prowadził u sędziów.
MS: Nie myślałem o tym w czasie walki, bo nie uważam, żeby zaśmiecanie sobie głowy kartami punktowymi w czasie pojedynku było właściwe. Chciałem w każdej rundzie wypaść jak najlepiej i ją wygrać, ale wiadomo, że z takim samym podejściem do każdego starcia wychodził również Devies. Szósta runda to był moment, w którym zauważyłem, że zaczynam go przełamywać. On nie zadawał już tyle ciosów, a przyjmował coraz więcej moich. Nie był już tak szybki, słabnął z każdą rundą. Wtedy wiedziałem, że moje zwycięstwo jest coraz bliżej.
Ty sobie punktacją głowy nie zawracałeś, ale narożnik pewnie zdawał sobie sprawę z tego, jak to sędziowie mogą widzieć. Przekazywali ci to, że nie wygrywasz?
MS: Przed dziewiątą albo dziesiątą rundą powiedzieli mi, że muszę dać z siebie wszystko, jeżeli chce wygrać. Jeszcze mocniej bić i przyspieszyć. Przed dwunastym starciem nie było komendy w stylu: – Jak nie znokautujesz go, to nie wygrasz. Nie, wtedy bym się spiął, za bardzo chciał i nic by z tego nie wyszło. Gdy pięściarz poluje na nokaut, to on rzadko przychodzi. Trzeba bić z luzu, nie koncentrować się na jednym uderzeniu. Wtedy łatwiej jest skończyć pojedynek przed czasem. Nie wychodziłem do ostatniego starcia z determinacją skończenia tego przed czasem. Chciałem po prostu zaakcentować, że byłem w tej walce lepszy.
Z jednej strony świadomość z tyłu głowy, że możesz na punkty przegrywać, z drugiej luz i zachowanie zimnej krwi, żeby bić z luzu. Jesteś już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że potrafisz na chłodno do tego podejść?
MS: Myślę, że tak. Znam siebie ze sparingów, treningów. Najmocniejszy cios potrafię wyprowadzić, gdy biję z luzu. Gdy nastawiam się na cios kończący, to nie wychodzi. Widziałem, że Davies ostatnie dwie rundy wyraźnie osłabł, nie widział moich mocnych uderzeń. Tylko konsekwencją mogłem tę walkę wygrać. Tylko spokojnym realizowaniem tego, co sobie szybciej założyłem.
Serio wiedziałeś, że ty wygrasz, nawet gdyby mieli o werdykcie zdecydować sędziowie?
MS: Tak, naprawdę wiedziałem, że ja ten pojedynek wygrywam. Davies dużo zebrał po drodze moich mocnych ciosów i w końcu padł. Nie przewrócił się po jedynym ciosie. Przez dwanaście rund go rozbijałem i to spowodowało, że walka skończyła się tak, a nie inaczej.
Zawsze zastanawiam się, co czuje się w momencie, gdy zawodnik pada na deski w ostatniej rundzie i ma się go „na widelcu”.
MS: Wiedziałem, że muszę go skończyć, ale bałem się, że zostało za mało czasu i nie zdążę tego zrobić. Obawiałem się, że zostało kilka sekund i zaraz wybrzmi gong.
Po tym nokdaunie Davies był myślami gdzieś daleko, daleko poza ringiem. Nie wiedział gdzie się znajduje.
MS: Trenerzy Daviesa mieli pretensje do sędziego, że kontynuował tę walkę, ale on chciał dać mu szansę. Nie było możliwości, żebym mu odpuścił. Pojawiła się przede mną ogromna szansa i musiałem ją wykorzystać.
Widowisko stworzyliście kapitalne. Wszedłem po walce na Twittera, to ludzie porównywali je ze starciem Krzysztofa Głowackiego z Marco Huckiem. Mało kto wierzył, że jesteś w stanie dać takie show w ringu.
MS: Pozostaje mi się cieszyć, że ktoś porównuje moją walkę do starcia Główki. Nie chciałbym, żeby ktoś mnie zestawiał z innym pięściarzem, bo każdy z nas wychodzi do ringu i daje z siebie wszystko. Każdy chce wygrać i pokazać widowiskowy boks. Cieszę się jednak, że zapisałem się w historii dzięki takiemu zwycięstwu naprzeciwko rywala, który był ulubieńcem publiczności i wszyscy stawiali go w roli faworyta do zwycięstwa.
Pamiętasz, jakie uczucia towarzyszyły ci w szatni, gdy doszedłeś po tym zwycięstwie do siebie?
MS: Chyba nic nadzwyczajnego. Po prostu cieszyłem się, ale nie snułem planów na przyszłość i nie myślałem o swoich kolejnych walkach. Choć mam nadzieję, że każdy kolejny pojedynek będzie jeszcze większy i będzie mi dane toczyć pojedynki na dużych galach.
Słyszałem, że cieszyłeś się z tego, iż w końcu przyjdzie czas na odpoczynek.
MS: Tak, to prawda. W ciągu pięciu miesięcy stoczyłem trzecią walkę, więc w końcu cieszyłem się na myśl o odpoczynku.
Jak ty się czułeś w okresie międzystartowym? W pełni przygotować się do walki z Daviesem nie mogłeś.
MS: Nie mogłem, ale chciałem walczyć. Kasa nie była najlepsza za ten pojedynek, ale stawką był pas WBA Continental w kategorii super lekkiej. To mnie motywowało. Tłumaczyłem sobie to w ten sposób, że wygranie z Daviesem otworzy mi drzwi na kolejne pojedynki, w których będę mógł zarobić duże pieniądze. Wszystko zależy od mojego promotora i od tego, jak on poprowadzi moją karierę. Liczę na duże pojedynki, ale i coraz większe wynagrodzenia, które będę za nie otrzymywał. To jest moja praca, a muszę zapewnić byt sobie i swojej rodzinie.
Masz plan na najbliższe kilka miesięcy? Jak chciałbyś, żeby wyglądało kilka najbliższych miesięcy?
MS: Z tego co rozmawiałem z promotorem, to jest prawdopodobieństwo, że wrócę w tym roku. Najprawdopodobniej w Anglii. Nie do końca mi się to podoba, bo na wyjeździe trudno jest wygrać na punkty, a też nie zawsze można zwyciężyć przed czasem. Chciałbym mieć jakieś pojedynki w Polsce, ale to wszystko jeszcze kwestia ustaleń i negocjacji. Przede mną jeszcze tydzień luzu i zaczynam pracę na pełnych obrotach.