Są piłkarze lepsi i gorsi – to żadna tajemnica. Jedni mają więcej talentu, inni ciężej pracują na to, by odnosić sukcesy. Kochamy tych wybitnych, wyróżniających się, wygrywających mecze, błyszczących w spotkaniach o najwyższą stawkę. Czasami kibicujemy jednak tym słabszym, którzy wzbudzają naszą sympatię. Po prostu, takich, których lubimy, przypadli nam do gustu, powodują, że uśmiechamy się, gdy mówią coś przed kamerą lub wrzucają zdjęcie na Facebooka.
Gerard Badia to piłkarz przeciętny. Powiedziałbym, że słaby, bo skoro jego Piast gra o utrzymanie (2 punkty przewagi nad ostatnim w tabeli Ruchem), a sam zdobył w 32 meczach 8 bramek (dobry piłkarz strzela więcej goli), to nie można nazwać go dobrym zawodnikiem. I o ile na boisku Badia błyszczy rzadko, żeby nie powiedzieć, że w ogóle, o tyle poza boiskiem pokazał się z bardzo dobrej strony. Wczoraj na Weszlo.com ukazał się ciekawy wywiad właśnie z piłkarzem Piasta, który przeprowadził Samuel Szczygielski (swoją drogą – znakomita robota). Badia poleciał po bandzie, a na moje uznanie zasłużył szczególnie jeden fragment z jego wypowiedzi. Oto on:
„Najlepszą na świecie – taką mamy pracę. Są zawodnicy, którzy zostaną posadzeni na ławce i zaczynają fochy. Jak widzę u nas takie zachowania, to podchodzę i robię mu, no wiesz, „suszarkę” (śmiech). Kurde, ja dużo meczów zaczynałem na ławce. Ale jeśli będziesz ciężko pracował, a nie się obrażał, to znowu dostaniesz szansę. Jak jestem rezerwowym i dostaję pięć minut, to nastawiam się, jakby to był finał Copa del Rey. Jeśli jestem na ławce, to Piast nie robi tego na moją szkodę. Przecież trener i wszyscy inni chcą, żebym grał jak najlepiej, żebym był w pierwszym składzie, strzelał gole i asystował. Piast płaci mi regularnie, co miesiąc. Jeśli gram 5 minut albo w ogóle, to nie zmniejsza stawki, przelewy są tak samo duże. Więc nie można olewać swojej pracy. Mam najlepszą możliwą pracę, jestem piłkarzem, trening to 2 godziny dziennie. I ja mam na nim nie biegać najszybciej, jak potrafię?
Spójrz, ludzie sprzątają ulice albo kible, pracują po dziesięć godzin. Ty pracujesz maksymalnie cztery i do tego twoje zadanie to bieganie i kopanie piłki. Czyli to samo, co często po pracy robią ci, którzy muszą harować dziesięć godzin. I masz za to nieporównywalnie więcej pieniędzy. Czego jeszcze oczekujesz, żebyś zaczął szybciej biegać?”
Zamiótł, rozwalił, włożył kij w szprychy i palec w oko wszystkim ćwierćpiłkarzom w naszym kraju, którzy są przeświadczeni o swojej zajebistości. Badia poruszył wszystkie problemy ludzi, którym wydaje się, że potrafią grać w piłkę. Dla niewtajemniczonych – chłopcy z krótkich spodenkach, którzy biegają za futbolówką, to nie zawsze wzorce, które należy podziwiać. To nie goście, którzy słodko prezentują się przed kamerą, mają idealnie ułożone włosy na żel i zawsze z uśmiechem na ustach odpowiadają na pytania dziennikarzy, którzy chcą się dowiedzieć, dlaczego przez 90 minut nie udało im się oddać celnego strzału na bramkę rywali. To bardzo często ludzie, którzy są rozkapryszeni, popsuci, zmanierowani, sfochowani, wielce pokrzywdzeni, roszczeniowi, aroganccy. Mający wszystkich i wszystko w dupie, trzymający głowę wysoko nad chmurami, mając świadomość tego, że wykonywana przez nich robota jest najważniejszą na świecie.
Tymczasem Badia dał jasny znak – nie, to nie my mamy źle. Ba, mamy dobrze, fajnie, wręcz idealnie. Zarabiamy kokosy, pracujemy cztery godziny dziennie, robimy to, co lubimy. Żyjemy w luksusie, mamy zapewnione wszystko, by TYLKO grać. Przed treningiem nie musimy iść do pracy, kombinować z urlopem, dzwonić po lekarzach, gdy boli nas kolano i zastanawiać się, czy wypłata będzie na czas. Co miesiąc regularnie jego konto zasila KILKADZIESIĄT TYSIĘCY ZŁOTYCH (w wielu przypadkach – Legia, Lechia, Lech – ponad sto tysięcy), więc na pewno nie ma na co marudzić.
Badia oczywiście tego tematu by nie poruszył, gdyby nie znał środowiska piłkarskiego. Gdyby nie wiedział, że jego koledzy narzekają, jak to mają w życiu źle i jak to zasuwają w pocie czoła na to, by w ogóle móc powiązać koniec z końcem. Badia rozwiał wątpliwości – źle to mają ci, co sprzątają ulice lub kible – to oni mogliby marudzić.
Pamiętacie Piotra Ćwielonga, nie? Jemu na przykład kiedyś przeszkadzało to, że w maju grał w piłkę, gdy było ciepło i – co najgorsze – była niedziela. Pamiętacie Michała Żyro? Kopał kiedyś w Legii. On w rozmowie ze mną nie potrafił odpowiedzieć na pytanie odnośnie taktyki Legii na przegrany mecz z Lechią, która wtedy plasowała się w środku stawki. Był obrażony, moje proste pytanie zbiło go z nóg. Piotr Kuklis natomiast, gdy jeszcze grał w Arce Gdynia, na moje pytanie o to, co jest przyczyną słabszej gry jego zespołu, który przegrał cztery kolejne mecze z rzędu, strzelił focha i dał mi do zrozumienia, że się na niego uwziąłem i generalnie jestem debilem. Także takich ananasów jest w polskiej piłce dużo. Takich, których broń cię Panie Boże nie można naruszyć, zaczepić, podpytać, należy uważać na każdą huśtawkę nastrojów, obchodzić się jak z jajkiem, głaskać, pielęgnować, akceptować gorsze dni, nie wytykać błędów i przytakiwać na wszystko. Współczuć, gdy na dworze jest za ciepło i wspierać, gdy nie udało się strzelić ani razu na bramkę rywali. Wszystko rzecz jasna za marne kilkadziesiąt tysięcy złotych miesiąc w miesiąc.
Także, kończąc wywód. Panie Badia, ja daję lajka, kibicuję i od dziś przyglądam się uważniej twoim poczynaniom. Mimo że w piłkę grać potrafisz średnio, to trzymam za ciebie kciuki. Nie będę zwracał uwagi na bramki, asysty, bo tego zbyt wiele nie ma. Po ludzku szanuję gościa, którego nie popsuła kasa. Który wie, w którym jest miejscu, nie odleciał, ma kontakt z rzeczywistością i piłkę nożna traktuje absolutnie normalnie. W świecie popsutym, obrzydliwym i wyimaginowanym, pozostałeś gościem z klasą, który szeroko patrzy na świat. Moim zdaniem to wystarczy, by móc nazwać samego siebie dobrym człowiekiem. Takim, którego nie męczą cztery godziny biegania za piłką dziennie i który znajdzie chwilę, by raz od wielkiego dzwonu udzielić ciekawego wywiadu.