W zasadzie jedyną kwestią, jakiej byłem absolutnie pewny jeśli chodzi o pierwszy po powrocie do Ekstraklasy mecz Arki Gdynia na własnym stadionie to fakt, że na trybunie prasowej unosić się będzie zapach smażonej kiełbasy. To było tak oczywiste, że STS zablokował to wydarzenie w swojej ofercie. Co zaskakujące, po kilku minutach meczu fakt ten stał się absolutnie marginalny. I to na skutek świetnej gry Żółto-niebieskich.

Przez pierwsze pół godziny spotkania zgromadzeni na trybunach coraz intensywniej przecierali oczy ze zdumienia. Arka stłamsiła Wisłę w środku pola i raz za razem stwarzała sobie sytuacje podbramkowe. Po 30 minutach tablica wyników pokazywała 2-0, ale gdyby gospodarze strzelili tych goli 5 czy 6, gracze Białej Gwiazdy nie mogli by mieć do nikogo pretensji. Ich gra była fatalna, a zestawienie pierwszej jedenastki – co najmniej dziwne. „Wdowiec” z tylko sobie znanych powodów zostawił na ławce rezerwowych Głowackiego, Guzmicsa oraz Mączyńskiego, a ich biegający po murawie koledzy wyglądali jak dzieci we mgle. W 8 minucie trafił Kakoko, a w 21 Zjawiński. Co przy drugiej z tych bramek odpierdolił Miśkiewicz tego opisać się po prostu nie da, ale do protokołu powinno zapisać się mu asystę. W ogóle był tego dnia tak elektryczny, że dałoby się nim zasilić cały Stadion Miejski. W pewnym momencie jednak nastąpiło ogólne wyładowanie energetyczne, po którym tempo meczu zdecydowanie siadło. Można by nawet stwierdzić, że to Wisła przejęła inicjatywę, była jednak tak słaba, że prawdopodobnie nie potrafiłaby tego dnia trafić do siatki Korala Dębnica. Wynik utrzymał się do przerwy, a po zmianie stron na boisku pojawił się Mączyński, który poukładał grę krakowian. Jednak w składzie Wisły znajdowali się tego dnia tak nieproduktywni gracze jak na przykład zmieniony dopiero po ponad godzinie gry Jakub Bartosz, który w całym meczu nie zaliczył ani jednego udanego zagrania do przodu! Reszta wcale nie była lepsza. To się po prostu nie mogło udać, tym bardziej że Arka cofnęła się na własną połowę i zaczęła grać z kontry. Po jednej z nich sędzia podyktował rzut karny (zagranie ręką) i było pozamiatane. 3-0. Nokaut.

 

Arka, której w pierwszym meczu sezonu zabrakło nieco wyrachowania w Niecieczy dziś zagrała zaskakująco dojrzale i mimo, że mogła zostać skarcona podczas kilkuminutowych przestojów, jej gra w Gdyni daje kibicom podstawy do optymizmu. Wisła zaprezentowała natomiast pół godziny totalnej padaki, po czym była najwyraźniej w takim szoku, że nie zdołała się już z niego ocknąć do końca spotkania. Nie ulega jednak wątpliwości, że ta drużyna z Głowackim, Mączyńskim, Guzmicsem oraz Załuską a bez Miśkiewicza i Bartosza będzie znacznie silniejsza i przynajmniej czasami będzie wygrywała.

 

MICHAŁ FARAN

 

FOTO: trójmiasto.pl

KOMENTARZE