O karierze w Niemczech i reprezentacji Polski. O występach w elitarnej Lidze Mistrzów i bramce strzelonej Realowi, dzięki której mówił o nim cały piłkarski  świat. O Berbatovie, słynnym trio z Leverkusen i Magathcie, za którym delikatnie mówiąc nie przepadał. Rozmowa z Jackiem Krzynówkiem.

 

Jedni Krzynówka lubili, innych Krzynówek bardzo irytował. Nikt nie może jednak powiedzieć, że Krzynówek był słabym piłkarzem.

Jacek Krzynówek: Dla niektórych pewnie Jacek Krzynówek był co najwyżej przeciętnym piłkarzem. Tak to już w życiu jest, że wszystkim nie da się dogodzić. Czy byłem dobrym piłkarzem? Ciężko jest oceniać samego siebie. Może nie wybitnym, ale myślę, że dobrym.

Gdyby ktoś chciał wybrać najlepszą „jedenastkę” w historii polskiego futbolu, to na pewno znalazłoby się w niej miejsce dla Jacka Krzynówka.

JK: Nie przesadzaj. Przede mną było bardzo wielu znakomitych zawodników, o których jednak niewiele się mówiło. Kiedyś były inne czasy, inna sytuacja polityczna w kraju, futbol był mniej medialny. Fakt, że rozegrałem w kadrze 96 meczów powoduje, że ludzie bardzo mnie cenią. W pewnym sensie mają rację, ale moim zdaniem w sporcie liczy się co innego. Kiedyś nasi zawodnicy przyjeżdżali z wielkich imprez z medalami. Ja mogę tylko o tym pomarzyć. Byłem na trzech turniejach, ale tak naprawdę nic na nich nie osiągnąłem. Więc nie umieściłbym się w najlepszej drużynie w historii polskiej piłki.

Śledzę od dłuższego czasu poczynania polskich piłkarzy, którzy decydują się wyjechać za granicę. Często obieranym kierunkiem są właśnie Niemcy. Odchodzą na przykład z Legii, by po kilku sezonach spędzonych na ławce rezerwowych wrócić do mniejszego polskiego klubu i od nowa budować swoją piłkarską wartość. Jacek Krzynówek wyjechał i już nigdy z Niemiec nie wrócił.

JK: Tak naprawdę na to czy poradzisz sobie za granicą ma wpływ bardzo wiele czynników. Idziesz do innego kraju, nie znasz języka, masz problemy z aklimatyzacją. Pomiędzy Polską, a Niemcami jest bardzo wielka różnica. Powoli się ona zaciera, ale wciąż jest bardzo zauważalna. Mentalność, sposób życia, organizacja. Niektórzy mają problem z tym, by odnaleźć się w nowym świecie. Ja też początki miałem trudne. Przez pół roku nic nie rozumiałem i nie mogłem się przestawić na niemieckie myślenie. Był jednak Tomek Kłos, który bardzo mi pomagał. Wprowadził mnie do Norymbergi. Do tego było jeszcze kilka osób mówiących w ojczystym języku oraz Czesi, którzy również szukali bratnich dusz. Szczęście oraz obecność Tomka spowodowały, że przez proces aklimatyzacji przeszedłem w miarę bezboleśnie. Dużo zależy od szczęścia – ja je miałem, więc udało mi się.

Odchodząc z GKS Bełchatów miał Pan dwie opcje. Polonia Warszawa i właśnie Norymberga. Czemu akurat Niemcy?

JK: Ofert było dużo więcej, ale faktycznie te dwie wydawały się być najbardziej konkretne. Ja chciałem iść do Niemiec, bo w tym kraju zawsze obecna była wielka piłka. O tym, że Norymberga jest mną zainteresowana wiedziałem od dłuższego czasu.  Klub grał wtedy w Bundeslidze, a występy w niej, to dla wielu młodych chłopaków spełnienie marzeń. Na dwie kolejki przed końcem sezonu Norymberga spadła do 2 Bundesligi, więc nie wiedziałem, jak to ze mną dalej będzie. Zdecydowałem się na transfer, bo działacze zapewnili mnie, że drużyna będzie walczyła o awans do elity. Dopiero, gdy byłem w klubie z 2-3 miesiące, zrozumiałem w jak wielkim klubie się znajduje. Cała infrastruktura, 9 boisk treningowych, opieka medyczna, stadion, kibice. Do tego ogromna tradycja, którą żyli wszyscy mieszkańcy miasta. Niewiele czasu potrzebowałem, by utwierdzić się w przekonaniu, że dobrą decyzję podjąłem.

Kiedyś powiedział Pan, że z wszystkich drużyn Niemieckich sercu najbliżej jest do Norymbergi.

JK: Bo tutaj rozpocząłem swoją karierę w Niemczech. Spędziłem w Norymberdze pięć lat, a to bardzo dużo, jak na piłkarza. Kolejne kluby nie wzbudzały we mnie aż takich emocji.

142 mecze i 28 bramek robi wrażenie, mimo że przez większość Pańskiego pobytu w drużynie klub grał na zapleczu Bundesligi.

JK: Zdecydowana większość z tych bramek została zdobyta w 2 Bundeslidze. Czy to dużo? Na pewno nie na tyle, abym został klubową legendą. Wydaje mi się jednak, że kilka dobrych spotkań tam rozegrałem. Pół roku leczyłem kontuzję, więc z kilkunastu spotkań automatycznie wyleciałem. Raz zostałem wybrany do najlepszej trójki piłkarzy ligi, a raz najlepszym skrzydłowym. Tragedii nie było.

W sezonie 2003/2004 drużyna spadła znowu do 2 Bundesligi, ale Pan dzięki swoim dobrym występom zapracował sobie na transfer do Bayeru Leverkusen.

JK: Wiele osób mówiło, że za długo byłem w Norymberdze. Gram w za słabym klubie, jak na to, co potrafię. Przez ostatnie pół roku byłem obserwowany przez Bayer. Na każdym meczu, nie tylko w Leverkusen, byli wysłannicy, którzy przyglądali się mojej grze. Nie tylko mojej, ale wiedziałem, że moja dobra dyspozycja może zapewnić mi kontrakt w klubie z Bundesligi. Ciężko pracowałem, by tej swojej szansy nie zmarnować.

Sam Pan mówił, że Bayer to druga siła niemieckiej piłki. Jest jednak przecież Borussia, Schalke, Wolfsburg…

JK: Dalej tak uważam, mimo że pewnie wielu kibiców Borussi czy Schalke może mieć mi to za złe. Bayer to wielki klub – bardzo medialny. Od kilkunastu lat jest w ligowej czołówce, gra regularnie w Lidze Mistrzów. W 2002 roku grał nawet w finale z Realem Madryt. Bardzo medialny klub, popularny i doskonale poukładany. Sprowadzał piłkarzy z wszystkich stron świata. Brazylijczycy, Argentyńczycy, reprezentacji Niemiec czy Czech. To była dla mnie niezwykła szansa, by móc przebywać w tak doborowym towarzystwie.

Kiedyś powiedział Pan, że w Bayerze grał tak samo dobrze jak w Norymberdze, tylko koledzy w drużynie byli na wyższym poziomie.

JK: Moim zdaniem w Leverkusen nie grałem lepiej, niż w Norymberdze. Na pewno miałem wokół siebie lepszych piłkarzy. Mieliśmy doskonały zespół, w którym każdy miał swoje obowiązki na boisku. Nie tylko posiadaliśmy znakomitych napastników czy skrzydłowych, ale mieliśmy też rewelacyjnych obrońców. Za moimi plecami grał Argentyńczyk – Diego Placente, który mimo niskiego wzrostu był dla rywali zaporą nie do przejścia. Zostawiał serducho na boisku, zawsze dawał z siebie 100% i dzięki temu mi też grało się lepiej. Nie musiałem myśleć o pewnych rzeczach na boisku, a swoje siły angażowałem tylko w to, co najlepiej umiałem. Łatwiej gra się w drużynie, w której każdy wie, jaka jest jego rola.

Te słynne trio Berbatov, Voronin, Krzynówek. Postrach całych Niemiec?

JK: Może nie postrach, ale faktycznie bardzo dobrze nam się grało ze sobą. Doskonale się rozumieliśmy na boisku, czego efektem była dobra grała Bayeru. Za kilkadziesiąt lat na pewno nikt nie będzie nas wspominał, ale mieliśmy bardzo udany sezon w Leverkusen.

A jaki jest Berbatov?

JK: Poza boiskiem Berbatov to bardzo specyficzna osoba. Miał swój świat i mało kto go rozumiał. Typowy Bułgar. Na boisku fantastyczny piłkarz. Profesor. Bajecznie wyszkolony technicznie. Wiele osób go nie doceniało, ale to naprawdę wysokiej klasy snajper. Potem przeszedł z Tottenhamu do Manchesteru United, ale plan na jego ściągnięcie Alex Ferguson miał już rok wcześniej. Bułgar miał wtedy dwie oferty, ale wybrał Koguty, bo trochę spanikował. Wystraszył się United. Potem poszedł już do Czerwonych Diabłów i tam błyszczał. Dwa finały Ligi Mistrzów, mistrzostwo Anglii.

Berbatow był fenomenem, bo został królem strzelców ligi angielskiej będąc rezerwowym zawodnikiem w swoim klubie. W finale w 2011 nie znalazł się nawet w kadrze meczowej.

JK: Sam widzisz. Berbatov był napastnikiem światowej klasy i później tylko to potwierdzał. Został królem strzelców ligi będąc rezerwowym. Fenomen.

Bayer Leverkusen to była drużyna, w którym odnosił Pan największe klubowe sukcesy.

JK: Czy ja wiem, czy największe? Na pewno zadecydowało to, że graliśmy w Lidze Mistrzów. Strzeliłem trzy bramki w tych rozgrywkach, do tego Bayer nieźle się prezentował na krajowym podwórku, więc automatycznie wiele osób uważało, że to był szczyt mojej kariery. Pamiętam, gdy po meczu z Realem, przyszli do nas włodarze i powiedzieli, że klub potrzebuje takich meczów jak ten, bo dzięki temu rośnie zainteresowanie Bayerem. My się bardziej staramy, przez co stajemy się lepszymi zawodnikami. Każdy podświadomie lubi rywalizować o najwyższe cele, więc mecze o stawkę są potrzebne tak wielkiemu klubowi jak Bayer Leverkusen.

Strzelał Pan bramki przeciwko Romie, Realowi i Liverpoolowi Jurka Dudka. Najbardziej w pamięci kibiców utkwiła jednak bramka strzelona Ikerowi Casillasowi.

JK:  Piłka odbiła się od któregoś z obrońców, zmierzała w moją stronę, więc zamknąłem oczy i uderzyłem ile fabryka dała. Pomyślałem, że albo zdobędę bardzo ładną bramkę, albo piłki trzeba będzie szukać gdzieś na ulicy. Wyszło mi, miałem trochę szczęścia, pomogły mi plecy Ikera i zdobyłem bardzo ładną bramkę. Na pewno nie mierzyłem tego strzału. Tak wyszło – po prostu.

Janek Domarski też nie mierzył na Wembley, a został bohaterem.

JK: Tak już czasami jest, że uśmiechnie się trochę szczęścia, wychodzi strzał życia i zostajesz bohaterem. Mi się udało zrobić to przed całym światem, więc tym lepiej.

To była najładniejsza bramka w całej karierze?

JK: Na pewno nie. Ładne było trafienie przeciwko Włochom w 2003 roku, to pamiętne z Portugalią czy z Rosją – w samo okienko. Na pewno gol przeciwko Realowi został zapamiętany przez kibiców na całym świecie.

Pierwszy sezon w Bayerze był dużo lepszy niż drugi. To zdecydowało o odejściu z klubu?

JK: Kontuzje. Przestałem regularnie grać, a dla mnie zawsze występy na boisku były najważniejsze. Zbliżał się mundial w Niemczech, więc chciałem mieć pewność, że na mistrzostwa pojadę dobrze przygotowany. Poszedłem do Wolfsburga, bo tam obiecano mi, że będę grał. Tak też się stało i w tamtym momencie gra była priorytetem.

To tam trafił Pan na Felixa Magatha. Bardzo barwna postać, surowy trener. Paweł Kryszałowicz go chwalił, ale Panu chyba nie było z nim po drodze…

JK: Magath to bardzo surowy trener. Dużo wymagał od zawodników i nigdy nie było u niego taryfy ulgowej. Gdy miałeś dwa dni zaległości, to musiałeś to wszystko momentalnie nadrobić. Przygotowanie fizyczne było dla niego priorytetem, więc ciężko trenowaliśmy. Bardzo ciężko. Z tego Magath słynie i dzięki temu odnosił w swojej karierze tak wiele sukcesów. Moim trenerem był przez półtorej roku i nie był to najlepiej spędzony okres w mojej karierze.

Mimo, że Magath był jaki był, to powiedział Pan w jednym z wywiadów, że dało się od niego sporo nauczyć. Czego na przykład?

JK: Pewnie, że bardzo wiele się od niego nauczyłem. Wiesz, Magath wygrał wcześniej z Bayernem mistrzostwo Niemiec, prowadził bardzo wiele klubów. Przyglądałem się jego pracy i uważam, że sporo rzeczy było bardzo pożytecznych drużynie. Wiele rzeczy robił po swojemu, ale był wierny swojej filozofii i własnym zasadom.

Wolfsburg jednak to nie tylko Magath, ale też Grafite, Dżeko. Byłem na meczu Romy niedawno. Edin jest dziś królem Rzymu, zaraz po Tottim.

JK: Edin to naprawdę fantastyczny piłkarz. Wolfsburg sprowadził go z Czech za chyba pięć milionów euro, a poszedł do City za prawie trzydzieści milionów funtów. Zobacz, o jakich my mówimy pieniądzach. Była niezła kapela w Wolfsburgu. Kilku chłopców zrobiło wielkie kariery.

To przez Magatha odszedł Pan z Wolfsburga?

JK: Na pewno nie. Magath mi nie pomagał w Wolfsburgu, ale też nie przeszkadzał aż na tyle, bym mógł powiedzieć, że to przez niego odszedłem. Problemy ze zdrowiem, wahania formy, ja chciałem regularnie grać, więc poszukałem sobie innego klubu.

Teraz chciałem porozmawiać o reprezentacji Polski. 96 meczów, 15 bramek. „Pan Piłkarz” i to z naciskiem na słowo „Pan”.

JK: Nie przesadzaj. Grałem w kadrze przez 11 lat, więc tych meczów rozegrałem całkiem sporo. 96 spotkań, więc współpracowałem z wieloma trenerami i zawodnikami. Zabrakło gdzieś sukcesu z kadrą, choć już sam awans do mundialu w Korei czy Euro 2008 był sukcesem. Kibice i dziennikarze odbierali to jednak inaczej i oczekiwano od nas medali, na które byliśmy po prostu za słabi.

Pamięta Pan swój debiut w kadrze?

JK: Oczywiście. Mecz na błocie w Bratysławie ze Słowacją. Wszedłem na ostatnie pięć minut i gdyby sędzia liniowy nie podniósł chorągiewki przy kontrowersyjnym spalonym, to wyszedłbym sam na sam z bramkarzem. Kto wie, może strzeliłbym gola w debiucie?

Mundial w Korei. Tym żyli wszyscy Polacy. Po raz pierwszy od 16 lat Polska zagra na wielkiej imprezie piłkarskiej. Jak Pan to wspomina?

JK: Wielkim sukcesem było to, że na mundial awansowaliśmy. Mieliśmy trudną grupę eliminacyjną, więc awans do Korei był sporym osiągnięciem. Piłkarze jechali na turniej dumni  z tego, co już osiągnęli. To media pompowały balonik nadziei i informowały społeczeństwo, że kadra Engela jedzie do Azji po medal. Tak nie było. W turnieju spisaliśmy się bardzo słabo i po trzech meczach wracaliśmy do domu. Na pewno nie tak to miało wyglądać. Byliśmy tego świadomi.

Mimo, że kadrze nie poszło, to Pan bardzo dobrze się prezentował. 3 rozegrane mecze.

JK: I co z tego? Może nie zaprezentowałem się źle, ale priorytetem był dla mnie zawsze interes drużyny. Wolałbym nie grać we wszystkich spotkaniach i wyjść z grupy w Korei, Niemczech czy Austrii. Cieszy to, że nie grałem źle na mundialu, ale jako zespół ponieśliśmy porażkę i to zostanie zapamiętane na długie lata.

Potem nie udało się awansować na Euro 2004, lecz już w kolejnych eliminacjach do wielkiego turnieju Jacek Krzynówek był absolutnie podstawowym zawodnikiem reprezentacji.

JK: W piłce najczęściej jest tak, że po niepowodzeniach z zespołu odchodzi trener oraz najstarsi piłkarze. Zmieniło się pokolenie, był nowy selekcjoner, starsi zawodnicy już w kadrze nie grali i przyszła świeża krew. Ja w drużynie pozostałem i stanowiłem o jej sile. Paweł Janas budował zespół po swojemu, znalazło się w niej miejsce dla Krzynówka, więc robiłem wszystko, by wyniki kadry były jak najlepsze.

Zdobył Pan w eliminacjach 4 gole, w tym dwa w meczach z Austrią i Walią.

JK: To był wtedy „złoty tydzień” w polskiej piłce. Tak przynajmniej zatytułował to jeden z dziennikarzy. Eliminacje znowu były bardzo trudne. Chcieliśmy wystąpić na mundialu, który był rozgrywany tuż za naszą zachodnią granicą. Ja całe życie grałem w Niemczech, więc tym bardziej byłem zmotywowany. Moje dwie bramki przeciwko Austrii i Walii były o tyle ważne, że zdecydowały o sukcesie w eliminacjach. W Wiedniu długo utrzymywał się remis, a podział punktów w Cardiff też nas nie urządzał. Włączyliśmy piąty bieg i oba spotkania wygraliśmy.

Po nieudanym mundialu przyszedł czas na walkę o Euro 2008. Z Leo Beenhakkerem na ławce trenerskiej. Znowu były wielkie marzenia, a skończyło się jak zwykle.

JK: Moim zdaniem mistrzostwa Europy są trudniejszą imprezą niż mundial. Zauważ, że wszyscy najlepsi piłkarze na świecie grają w Europie. Tu są najlepsze kluby, największe pieniądze. Do tego na Euro poza tegorocznym turniejem brało udział tylko 16 zespołów. A więc sam awans jest sporym sukcesem. Oczekiwania po raz kolejny były zbyt wygórowane, a grupa z Niemcami, mocnymi Chorwatami i współgospodarzem – Austrią nie należała do łatwych. Nie możemy się jednak tłumaczyć trudną grupą. Przegraliśmy z naszymi zachodnimi sąsiadami, słabo wypadliśmy w konfrontacji z Austrią, więc ostatnie spotkanie nie miało już znaczenia.

Wielu mówiło, że Krzynówek jest pupilem Leo.

JK: Słyszałem kiedyś, że byłem pupilem Engela, Janasa i Leo. Beenhakker powiedział kiedyś, że chciałby powołać do reprezentacji lepszego zawodnika niż Krzynówek, jednak nie ma takiego nad Wisłą. Więc grałem ja, aż 96 razy.

Na boisku jednak pokazywał Pan swoją wartość i zamykał usta krytykom.

JK: Bo ja byłem od grania w piłkę, a nie od pyskówek z dziennikarzami. Swoją wartość najlepiej jest udowadniać na boisku. Wydaje mi się, że całkiem nieźle mi to wychodziło.

Poza wspomnianymi już bramkami z Walią i Austrią był też cenny gol przeciwko Portugalii w Lizbonie. Jacek Krzynówek był wtedy kapitanem drużyny, którą ta naprawdę sam ciągnął za uszy.

JK: Remis przeciwko Portugalii zapewnił nam awans na Euro. Śmiało tak można powiedzieć. Ja strzeliłem bramkę z ponad trzydziestu metrów i zapewniłem drużynie remis. Znowu pomogły mi plecy bramkarza (śmiech). Nawet Jurek Dudek dzwonił do mnie po tamtym spotkaniu i mówił, że Iker wciąż pamięta gola, którego mu strzeliłem, również po odbiciu piłki od pleców.

Tak naprawdę o tym, że nie jest już Pan piłkarzem, dowiedzieliśmy się w telewizji.

JK: Tu, na stadionie w Bełchatowie, któryś z dziennikarzy – chyba z Canal+, zapytał mnie czy wciąż jestem piłkarzem, czy już tylko byłym zawodnikiem. Odpowiedziałem, że byłym zawodnikiem, bo dłuższy czas w piłkę nie grałem i zdrowie nie pozwalało mi, bym dalej zawodowo uprawiał sport. Na boisku już nie wróciłem, mimo że chciałem w piłkę trochę pograć.

Nie tak żegna się zawodników, którzy rozegrali w reprezentacji blisko 100 spotkań.

JK: Co mam Ci powiedzieć? W meczu z Niemcami na PGE Arenie w Gdańsku miałem zostać nagrodzony za całą swoją reprezentacyjną karierę. Honorował mnie ówczesny prezes – Grzegorz Lato, którego kibice przyjęli gwizdami i buczeniem. Po meczu mój kolega z Norymbergi – Tom Starke zapytał mnie czemu tak na mnie gwizdano. Odpowiedziałem, że to nie na mnie, tylko na prezesa. Ulżyło mu, bo bardzo dobrze się znaliśmy i życzył mi zawsze jak najlepiej.

Niech Pan powie, która z tych reprezentacji była najlepsza? Engela, Janasa czy Beenhakkera?

JK: Nie odpowiem na to pytanie, bo nie wiem. Na pewno każda była inna.

Piłkarze przychodzili i odchodzili, ale Krzynówek był zawsze. Krzynówek i Żewłakow oczywiście.

JK: Tak się to wszystko ułożyło, że z Żewłakiem najczęściej graliśmy z orzełkiem na piersi. Mi zabrakło czterech spotkań, by przekroczyć „setkę”, ale i tak nie jest źle. Zarówno ja, jak i Michał graliśmy na pozycjach, w których od wielu lat w Polsce jest deficyt. Boczny obrońca i skrzydłowy. Uważam, że łatwiej jest utrzymać miejsce w składzie, grając na któreś z tych pozycji. Gdy urodzisz się lewym obrońcą to z urzędu masz łatwiej zaistnieć w piłce, niż jako środkowy pomocnik.

A obecna reprezentacja? Osiągniemy sukces we Francji?

JK: Wierzę, że reprezentacja osiągnie sukces. W kadrze jest obecnie piłkarz, którego my nie mieliśmy – Robert Lewandowski. International level. Do tego wielu zawodników w reprezentacji prezentuje wysoką jakość. Milik, Krychowiak, Błaszczykowski, Glik. Ten ciężar nie spoczywa już na barkach jednego zawodnika, tylko równomiernie rozkłada się na kilku piłkarzy. Do tego mamy szerszą ławkę rezerwowych niż przed laty. Wypadł z kadry Kuba, to Grosik wskoczył do pierwszego składu i swoją szansę wykorzystał. Wyjdziemy z grupę i potem będziemy walczyć o to, by w turnieju zajść jak najdalej.

Panie Jacku, na koniec przygotowałem kilka pytań Prawda/Fałsz. Zdaje sobie sprawę z tego, że czasami będzie chciał Pan odpowiedzieć więcej niż jednym słowem, ale spróbujmy.

JK: Zaczynajmy.

Jestem spełnionym piłkarzem.    Prawda   

W reprezentacji Polski zawsze był ktoś lepszy ode mnie.    Prawda

Dużo piłkarzy było bardziej uzdolnionych ode mnie, ale to ja zrobiłem dużą karierę.    Prawda

Bayer Leverkusen miał być przystankiem na drodze do sławy, a nie stacją docelową.    Fałsz

Trio Voronin, Berbatow i Krzynówek  było postrachem całych Niemiec.        Fałsz

Żałuję, że nie zagrałem w finale Ligi Mistrzów.        Prawda

Bramka strzelona Casillasowi była najpiękniejsza w mojej karierze.    Fałsz

Po finale Ligi Mistrzów w Stambule spałem w jednym łóżku z Jurkiem Dudkiem.        Prawda

Gdy teraz  myślę o swojej karierze, uważam, że byłem bardzo dobrym zawodnikiem.    Prawda

W Korei nie było atmosfery, dlatego nie wyszliśmy z grupy.    Fałsz

Dziennikarze psuli atmosferę w drużynie podczas mundialu w 2002 roku.    Fałsz

Na mecze reprezentacji przyjeżdżałem nawet z kontuzją, bo bardzo zależało mi na reprezentacji.    Prawda

Felix Magath to bardzo dobry trener.    Fałsz

Żałuję, że nie wyjechałem z Niemiec, by gdzie indziej spróbować swoich sił.    Fałsz

W Norymberdze do tej pory jestem bardzo szanowaną osobą.    Fałsz

Najgorszym wspomnieniem z mojej piłkarskiej karierze był słynny mecz w Mariborze.     Fałsz

Zdaje sobie sprawę z tego, że dziennikarze nie lubili ze mną rozmawiać.     Fałsz

Oglądałem kabaret, którego byłem bohaterem i nieźle się przy nim uśmiałem.    Prawda

W przyszłości będę trenerem.    Fałsz

Marzy mi się praca przy reprezentacji.    Prawda

Gdyby nie Krzynówek kadra na pewno nie zagrała by na mistrzostwach świata 2006 i Euro 2008.    Fałsz

KOMENTARZE