Andrzej Wawrzyk. Zdaniem wielu – najlepszy polski pięściarz w kategorii ciężkiej. O młodzieńczej chuligance, trzeciej połowie meczu, wizycie w Chicago u Andrzeja Gołoty i walce z Powietkinem. O „Gajsach”, Fiodorze Łapinie, wypadku samochodowym i „Wawrzyk dance”. O wygłupach z kolegami i „siostrzyczce” Ewie Piątkowskiej. O szyderce i wyjeździe do Stanów. W skrócie – o wszystkim. Zabawnie, szczerze, z dystansem. Zapraszam!

Rodzinka bez problemu wypuściła Cię z domu na wywiad?

Andrzej Wawrzyk: Tak, a czemu pytasz?

Bo widziałem na Facebooku, że tego czasu z rodziną spędziłeś w ostatnim czasie bardzo dużo. Kolacyjka, spacerek, gry, zabawy…

AW: Oczywiście – jeśli jest tylko chwila czasu, to zawsze chętnie spędzam go z rodziną. Gdy jestem w trakcie przygotowań to zbyt wiele czasu dla rodziny nie mam. Mieszkamy w Niepołomicach, a w tygodniu siedzę w Warszawie. W sobotę wieczorem przyjeżdżam do domu, przepakuję torbę, chwilka z dzieciakami i znowu wracam do stolicy. Gdy jednak jestem pomiędzy walkami, to tego czasu mam więcej. Staramy się być aktywni, wypełniać najciekawiej jak się da każdą możliwą chwilę. Dobrze czuję się w domu, z dziećmi, żoną. Super sprawa.

Czyli jesteś normalnym kolesiem. To w boksie rzadkość – tak to widzi niedzielny kibic przynajmniej.

AW: Większość pięściarzy to normalni goście. Każdy ma swoje życie prywatne, wszyscy w głowie mają poukładane sprawy, które nie dotyczą boksu i tylko wizerunek, który kreują media i dziennikarze pozwala jednego pięściarza postrzegać w ten sposób, a drugiego w inny. W gruncie rzeczy każdy z nas jest normalnym gościem.

Ty jesteś nudziarzem.

AW: Nudziarzem, bo nie robię show na konferencjach prasowych? Bo nie biję się na ważeniu i nie obrażam swoich rywali? Proszę Cię. Jestem spokojnym człowiekiem. Cenię sobie takie wartości jak rodzina, odpoczynek i proza życia. Napinaczem przed walkami nigdy nie będę, bo to do mnie nie pasuje. Moi bliscy znają mnie i wiedzą, że tak nigdy nie będzie. Zdaję sobie sprawę, że fajniej by było, gdyby Wawrzyk pobił się z Rekowskim na ważeniu lub opluł Sosnowskiego i obraził jego rodzinę. Wtedy liczba polubień na Facebooku pod takim newsem z kilkunastu wzrosłaby do kilkuset i „Wawrzyk” byłby częściej googlowany niż dotychczas. Czy to ma jakiś sens? Może dla telewizji i sprzedaży samej walki tak, ale dla mnie już nie.

Mówisz tak samo jak Krzysiu Głowacki.

AW: O Główce nic nie mów, bo teraz z chłopakami najczęściej gadamy właśnie o nim.

Czemu? 

AW: Bo wygolił głowę. Widziałeś jak wygląda?

Tak.

AW: Wygląda jak Balotelli. Najśmieszniejsze, że on sam nie wie, kto to jest Balotelli.

glowka-balotelli

Rozumiem, że beka z Główki to tylko żarty.

AW: Oczywiście, tylko jaja sobie robimy. Trochę czasu się nie widzieliśmy, teraz spotkaliśmy się po dłuższej przerwie to trzeba było coś wymyśleć. Zobaczyliśmy go na sali to od razu każdy wiedział, kto i co będzie przez najbliższe kilka dni tematem numer jeden.

Łatwiej jest takim ludziom jak Ty osiągnąć sukces w boksie? Normalnym, ułożonym, spokojnym.

AW: Chodzi Ci o to czy jestem wojownikiem?

Tak.

AW: To nie myl proszę pojęcia „wojownik” z pojęciem „showman” Showmanem nigdy nie będę – już Ci mówiłem. Wojownikiem już tak, gdyż najzwyczajniej w świecie lubię się bić. Czy łatwiej? Na pewno przez to, że nie jestem osobą kontrowersyjną, to nie budzę aż takiego zainteresowania. Gdy spojrzymy na wielkich pięściarzy, którzy zapisali się w historii boksu dużymi literami, to bardzo często potrafili oni połączyć swoją klasę sportową z byciem showmanem, prowokatorem. Nikt nie mógł im odmówić talentu i umiejętności, a popularność zdobywali przez wszystko, co działo się wokół nich. W moim wypadku mówimy tylko o umiejętnościach czysto bokserskich i to na nich bazuję. Spójrz jednak na braci Kliczko – wielka klasa. A mimo wszystko przebili się w tym trudnym środowisku i osiągnęli niebywałe sukcesy. Ludzie ich kochają i lubią oglądać ich walki. Nie zawsze jedno z drugim idzie w parze. To akurat dobrze.

Teraz jesteś dorosłym facetem, więc te priorytety zdążyły się już w głowie poukładać. Jak było kiedyś, za małolata? Dziecięca głupawka i łobuz na podwórku czy chłopak, który twardo stąpa po ziemi?

AW: Trudno mi odpowiedzieć. Jeżeli mówisz teraz o moim życiu prywatnym i rodzinie, to jestem ukierunkowany i poukładany. Jeśli jednak mówisz o tym, jak zachowuję się w towarzystwie Gajsów, to pewnie sam obserwując wiele scen z naszego codziennego życia miałbyś mnóstwo wątpliwości. Lubimy się śmiać, wygłupiać, non stop robimy jaja. Czy jestem poukładany? Tak! Czy jestem poważny i stonowany? Absolutnie nie! Ale chyba udaje mi się to łączyć i odnajdywać się w zaistniałej sytuacji.

Za dzieciaka jednak grandziłeś.

AW: No grandziłem – po co mam Ci kłamać, że tak nie było? Chodziłem z chłopakami na mecze Wisły, pokrzyczałem trochę, zdarzały się jakieś rozruby czy bójki, ale to nie trwało długo. Dorastałem w środowisku kibiców, w Krakowie trzeba się określić, czy wolisz Wisłę, czy Cracovię, więc siłą rzeczy musiałem liznąć trochę tego osiedlowego życia.

Byłeś kibicem Wisły?

AW: Może nie kibicem, ale gdy grali mecz to wolałem, żeby wygrali. Generalnie piłką się nie interesowałem. Nie oglądałem meczów i nie wiedziałem, czy lepszy w Anglii jest obecnie Liverpool, czy Manchester. Na mecze chodziłem z kolegami, spędzaliśmy w ten sposób swój wolny czas, rozmawialiśmy, pośmialiśmy się.

I czekałeś na tzw. „trzecią połowę”.

AW: (śmiech) Może nie, że czekałem, ale zdarzało się w niej uczestniczyć.

Piłkarzy Wisły jednak nie znałeś.

AW: Do tej pory nie znam. Nie wiem czy ten piłkarz gra u nas, czy w Cracovii. Od roku dopiero zaczynam oglądać mecze reprezentacji Polski. Byłem nawet we Francji, w Saint-Etienne i naprawdę spędziłem ze znajomymi super czas. Koledzy do mnie zadzwonią, powiedzą, że jest mecz kadry, to ubieram się i idę. Sam jednak nie przeglądam internetu, by zobaczyć czy Ci wygrali z tamtymi.

wawrzyk-kibic

Koledzy jednak Cię nauczyli, że kibic z Poznania to nie jest kolega.

AW: I z Gdyni też nie (śmiech).

Kiedy ten kibicowski epizod się skończył?

AW: Gdy zacząłem trenować. Ostro wziąłem się za boks, poświęciłem się temu w pełni. Sala, dom, szkoła, lekcje, obozy, zawody. Z czasem pojawiła się reprezentacja Polski, a co za tym idzie wiele wyjazdów, zgrupowań i obowiązków. W międzyczasie poznałem dziewczynę, która jest dziś moją żoną. Miałem wtedy 16 lat. Świat zwariował, wszystko działo się bardzo szybko. Pieniędzy z tego nie było, więc trzeba było kombinować. W Warszawie jest przecież drogo, a trzeba było zjeść obiad, ubrać się na trening, mieć za co dojechać. Bardzo szybko przeszedłem na zawodowstwo, bo już w wieku 19 lat. Młody szczyl byłem. Cieszę się, że taką decyzję podjąłem, bo dzięki temu pojawiły się jakieś pieniążki. Niewielkie, ale zawsze.

Kto Cię dostrzegł, wyłapał? Zaraz powiesz, że na kibicowskiej ustawce ktoś zauważył Twój talent.

AW: Andrzej Wasilewski w tamtym czasie bardzo interesował się młodym pokoleniem polskich pięściarzy i wyszukiwał chłopaków, z których w przyszłości może zrobić dobrych zawodowców. Między innymi Damian Jonak czy Tomek Hutkowski – to ten sam sort. Andrzej miał już wtedy sporo kontaktów i docierał poprzez różnych ludzi do zawodników i przyglądał się im. Jako, że miałem sukcesy na krajowym podwórku i zdobyłem mistrzostwo Polski to zaprosił mnie do współpracy. Po rozmowie i przedstawieniu szczegółowych warunków, na których miałbym dołączyć do jego grupy, postanowiłem z tej opcji skorzystać. Dziś uważam, że podjąłem bardzo dobrą decyzję.

Jak urodził Ci się syn, to już nie mogłeś pozwolić sobie na walczenie jako amator.

AW: Dokładnie. Pojawiła się potrzeba zapewnienia przyszłości nie tylko mi, ale i mojej rodzinie. Do tego potrzebne są pieniądze. Na amatorstwie możesz być najlepszym pięściarzem, ale pewnego pułapu finansowego nie jesteś w stanie przeskoczyć. Na zawodowstwie też nie jest lekko, bo kilka lat temu realia panujące w profesjonalnym boksie były takie, a nie inne. Mimo wszystko byłem spokojniejszy o swoją przyszłość i mogłem wieść normalne życie.

I pewnym momencie pojawiła się w naszym kraju grupka kilku zdolnych chłopaków, której wróżono wielki sukces. To właśnie o Tobie, jako o pierwszym pięściarzu, powiedziało się w kategorii następcy Andrzeja Gołoty.

AW: Mi te komentarze schlebiały, ale zdawałem sobie sprawę, że to jest praktycznie niemożliwe, by być takiej klasy pięściarzem, jakim był Andrzej Gołota. Wszyscy pamiętamy jego walki – cztery razy był pretendentem w pojedynku o mistrzostwo świata. Cztery razy! Moim zdaniem dwie z tych walk wygrał, ale nie ma co teraz o tym gadać. Znakomity bokser, który trafił jednak na najwyższy poziom wagi ciężkiej w historii. Lewis, Tyson, Holyfield – wow! Hejterzy powiedzą, że Gołota nie był mistrzem świata, więc nie ma co wspominać jego zasług przy każdej możliwej okazji. Niedawno wybierano najpopularniejszego polskiego sportowca z ostatnich 25 lat. Kto wygrał? Gołota! To Andrzej był wraz z Janem Pawłem II najbardziej rozpoznawalnym Polakiem na całym świecie. Żaden piłkarz ani żaden inny sportowiec nie mógł się z nimi równać.

Ty poznałeś Andrzeja Gołotę, prawda?

AW: Tak, widziałem się z nim w Polsce, a podczas pobytu w Chicago zaprosił nas do siebie do domu. Bardzo sympatyczny człowiek. Gościnny, otwarty, inteligentny. Żartowniś. Miło wspominam tamte spotkanie.

ze-szpilka

To na nim się wzorowałeś?

AW: Na pewno pierwszymi walkami, którymi się inspirowałem były te Gołoty i Michalczewskiego. To dzięki nim poznałem boks, to oglądając tych pięściarzy zacząłem ukierunkowywać się w stronę boksu. W tamtym czasie mieliśmy dwóch znakomitych pięściarzy, z którymi każdy na świecie się liczył.

Kiedy Ty po raz pierwszy uwierzyłeś, że możesz być mistrzem świata? Bo, że każdy młody chłopak o tym marzy to już wiem – słyszałem to sto razy.

AW: Na początku wygrywając z pięściarzami, którzy nie byli zbyt dobrzy, czułem, że może ze mnie coś być. Nie myślałem jednak od razu o mistrzowskich tytułach, tylko o każdym kolejnym pojedynku. Nie żyłem marzeniami, nie miałem głowy w chmurach. Gdy zacząłem walczyć na coraz większych galach, z coraz lepszymi rywalami, to zacząłem boks bliżej poznawać. Całe te środowisko i reguły, które w nim panują. Przestałem przyglądać się wszystkiemu z boku, a zacząłem być jednym z nich. Wcześniej wydawało się być ono dla mnie zamknięte. W bardzo młodym wieku dostałem propozycję walki o pas mistrzowski z Aleksandrem Powietkinem. Byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Wiedziałem, że mogę zostać pierwszym polskim mistrzem świata w kategorii ciężkiej. Kimś, kim nie był nawet sam Andrzej Gołota. Zacząłem wierzyć, marzyć. Nie z głową w chmurach układać sobie w głowie plan, co zrobię, gdy już zdobędę pas, ale wiedziałem, że muszę jeszcze mocniej trenować. Zasuwać, by szczęściu pomóc.

Byłeś gotowy na Powietkina? Tak z perspektywy czasu, jak to oceniasz?

AW: Mentalnie i fizycznie – na pewno tak. Nie byłem jednak tak mocnym zawodnikiem, by zrobić krzywdę Powietkinowi. Nie było siły ciosu, doświadczenia i nie umiałem wtedy walczyć z tego typu pięściarzami. My na to mówimy „pykanie”. Podchodzisz „pyk-pyk”, odchodzisz. Po czym ponawiasz akcję. Dopiero porażka z Rosjaninem otworzyła mi oczy na pewne sprawy. Czy drugi raz bym wziął walkę? Oczywiście, że tak. To, co przeżyłem jest moje i nikt mi tego nie zabierze. Doświadczenie i kubeł zimnej głowy. Gdybym to wygrał to zostałbym pewnie jednym z najmłodszych pięściarzy w historii, którym udało się zdobyć pas w wadze ciężkiej. Nie liczmy Tysona, bo to zupełnie inny poziom. Sprawiłbym sensację. Byłem jednak dużo słabszy i wyraźnie przegrałem.

Przed walką uchodziłeś za naprawdę solidnego pięściarza. Po pojedynku wiele osób zaczęło kwestionować Twoje umiejętności.

AW: Ludzie zaczęli kwestionować, czy ten Wawrzyk to się w ogóle do czegokolwiek nadaje. Ja jednak wróciłem na sale mocniejszy. Wiadomo – to był trudny moment. Dostałem ostre lanie i wielu pięściarzy na moim miejscu pewnie zaczęłoby się zastanawiać, co dalej zrobić. Ja jednak wróciłem na salę i cały czas trenowałem. Zasuwałem jeszcze mocniej, by wrócić silniejszym. Ci, co mnie znają widzieli, że ta porażka mi pomogła. Hejt zawsze był i zawsze będzie. Moi przyjaciele jeszcze bardziej mnie cenili, bo zauważyli, że ja się nie poddaję. Że mnie nic nie jest w stanie złamać, pokonać. Dziś jestem już w najlepszej 15-stce każdego rankingu. Zaraz będę w najlepszej 10-tce. Potem chcę być jeszcze wyżej, aż w końcu znowu dostanę swoją szansę w pojedynku o pas. Nie zapomnij – za rok dopiero kończę 30 lat. Dopiero najlepsze momenty mojej kariery przede mną. A wkraczam w ten wiek już z dosyć sporym bagażem doświadczeń.

wawrzyk-z-synem

Doświadczeń nie tylko związanych z boksem. Mówię o wypadku samochodowym.

AW: Dokładnie. Przez moment lekarze mówili nawet, że może nogi nie uda się już uratować. Dwa miesiące leżałem w domu, do tego rehabilitacja, zabiegi, długa przerwa od boksu. To wszystko buduje człowieka i pozwala mu wierzyć, że wszystko jest możliwe. Doktor Śmigielski, który zajmował się mną przez ten cały czas i pomagał mi dojść do zdrowia widział, że jestem bardzo zdeterminowany. Pomagali mi moi bliscy, rodzina i wiem, że takie rzeczy również mają wpływ na psychikę.

Bardzo chciałeś wrócić do boksu?

AW: Tak, gdyż w boksie mam jeszcze dużo do zrobienia. Poświęciłem wszystko, by jeszcze na ring wrócić. Zamówiłem specjalną maszynę do rehabilitacji, która pomagała mojej nodze wrócić do pełnej sprawności. Kilka godzin dziennie ćwiczyłem. Przerobiłem samochód na automat, by móc samemu nim jeździć. Kupiłem sobie ciężarki, by cały czas trenować te partie mięśni, które byłem w stanie ćwiczyć. To nie było tak, że leżałem sobie wygodnie w łożku, odczekałem swoje i wróciłem na ring. Żmudna, ciężka i naprawdę monotonna praca za mną. Teraz wiem, że takie doświadczenie może spowodować, że będę nie tylko mocniejszym człowiekiem, ale i lepszym pięściarzem.

Nie było zwątpienia?

AW: Ani przez jedną sekundę. Gdybym miał, to dzisiaj byśmy nie gadali.

Żona nie namawiała Cię, żebyś odpuścił boks?

AW: Żona nigdy nie ingerowała w boks. Zawsze mnie wspierała, dodawała otuchy, ale nigdy nie podejmowała za mnie decyzji. Była bardzo wyrozumiała i kochana. Nagle z mojego trybu życia, w którym mało było czasu, żeby usiąść spokojnie i wypić kawę, zostałem uziemiony w łożku. – Podaj mi proszę gazetę, tam są moje ciężarki, przyniesiesz? Co chwilę potrzebowałem jej pomocy i bardzo mnie to frustrowało. Przestałem być samodzielny, trudno było mi się z tym pogodzić. Zawsze w ruchu, zawsze coś, a wtedy najprostsza czynność sprawiała mi sporo problemów. Na szczęście to już za mną.

Po tej porażce z Powietkinem nie chciałeś jednak walczyć z kelnerami. Od razu dostałeś dwóch mocnych zawodników, dwóch byłych pretendentów do tytułu mistrza świata.

AW: Nie chciałem zaczynać wszystkiego od początku. Może to nie był skok na głęboką wodę, ale nie były to też walki, w których z góry wiadomo było, że wygram to w pierwszej rundzie. Chciałem szybko wrócić na właściwą ścieżkę, a to nie udałoby się, gdyby nie mocni przeciwnicy. Może nie byli to pięściarze w najlepszym momencie swojej kariery, ale dysponowali mocnym ciosem, potrafili walczyć, byli doświadczeni. Musiałem się do nich dobrze przygotować.

Nie bałeś się trudnych walk po Powietkinie?

AW: Dużo myślałem o walce z Powietkinem. Nie było łatwo wyrzucić z głowy tego, co przydarzyło się w Rosji. Po rozmowie z przyjaciółmi, trenerem, rodziną doszedłem do wniosku, że trzeba jeszcze raz spróbować. Boks to taki sport, w którym wiele zależy od psychiki. Gdy wróciłem na salę to nie brałem do siebie myśli, że będę teraz asekuracyjnie podchodził do kolejnych walk, by znowu się nie sparzyć. Nic z tych rzeczy. W grę wchodziła znowu pełna pula. Nie bałem się, nie kalkulowałem.

Mówisz o rodzinie, przyjaciołach, pojawiło się słowo „trener”, ale ani razu nie wymieniłeś nazwiska „Łapin”. Główka w co drugim zdaniu mówił coś o Fiodorze.

AW: O nim nie trzeba mówić – każdy wie jakim jest człowiekiem. Jest psychologiem, fachowcem, mentorem, kolegą, trenerem i ojcem w jednym. Widział mnie podłamanego po Powietkinie i wiedział, jak do mnie dotrzeć. Nigdy we mnie nie zwątpił, nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że coś może się nie udać. Czuję się komfortowo w jego towarzystwie i bardzo lubię spędzać z nim czas. Jest członkiem naszej grupy. Trzyma się z nami i po treningu nie idzie do swojego pokoju i nie wychodzi dopiero na drugie zajęcia, tylko jest z nami cały czas. Sam tworzy wokół siebie bardzo dużo ciepła, interesuje się naszym życiem. Poznał moją żonę, wie co u moich dzieci. To pomaga nam we współpracy. Pomaga odnosić sukcesy.

z-lapinem

Do tego każe wam czytać książki, grać w szachy.

AW: Ja się buntuję, bo nie lubię ani czytać książek, ani grać w szachy. Lubię za to z trenerem pożartować i wypić kawę. Gdy jesteśmy gdzieś na wyjeździe, to szukamy fajnych kawiarni, zamawiamy kawę i rozmawiamy. Jedna, druga, trzecia – uwielbiamy kawę. Później wracamy do pokoju, rżniemy w karty, Fiodor zawsze przegrywa ze mną w Tysiąca i wkurzony wraca do pokoju i idzie spać.

Trener też jest Gajsem?

AW: Oczywiście.

Kto to w ogólę wymyślił?

AW: Szpilka, Głowacki, Kołodziej, Proksa i ja tworzyliśmy grupę. Bardzo często chodziliśmy gdzieś razem. Wspólne tematy, treningi, głupoty – wiadomo. Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy. Tworzyliśmy zgraną paczkę i nawet trener wielokrotnie powtarzał, że gdy jest ciekawy, co u Szpilki, to dzwoni do Wawrzyka i już wszystko wie, bo Artur pewnie stoi obok. I w pewnym momencie Szpilka stwierdził, że jakoś trzeba nas nazwać. Powstał „Gajs team”. Było wesoło, oj było wesoło. Ludzie nie mogli z nami wytrzymać. Cały czas jaja, podkrętka, szydera i wymyślanie kolejnych głupot.

Co na to Fiodor?

AW: Nie miał nic przeciwko temu, że trzymamy się razem, ale na treningach wymagał od nas pełnego zaangażowania. Czasami coś nas rozśmieszyło, ktoś nie mógł powstrzymać głupawki to trener nas karcił. Ja najczęściej wylatywałem z sali. Z natury jestem wesołym człowiekiem i jak już coś mnie bawi, to mam problem, by to zamaskować. Trener coś mówi, przekazuje jakieś informacje, a ja spojrzałem na Główkę czy Pawełka i nie byłem w stanie tego powstrzymać. Dalszą część treningu oglądałem przez szybę.

gajsy

Rozmawiałem niedawno z Ewą Piątkowską. Ona również była przez jakiś czas częścią waszego teamu. Nazwała was „braciszkami”.

AW: Nie wiem czy to dobrze o niej świadczy, ale ona bardzo dobrze się z nami dogadywała (śmiech). Ewka to bardzo fajna dziewczyna. Z poczuciem humoru, dystansem, każdy ją uwielbiał. Wczuła się w nasz klimat i potrafiła odnaleźć się w naszym towarzystwie, co pewnie nie było łatwe.

Właśnie opowiadała, że Szpilka prężył muskuły, Ty paliłeś głupa, Główka wszystkim wtórował i śmiechom nie było końca.

AW: Dokładnie. Oj, bardzo wesoło było. Teoretycznie – ona poukładana, my szajbusy – nie ma szans na takie połączenie. W praktyce – byliśmy naprawdę dobrymi kumplami.

Kto Ewkę podrywał? Bo, że ktoś ją bajerował to wiem.

AW: Żaden z Gajsów. Dla nas była ona siostrzyczką. Czy ktoś inny? Nie wiem, możliwe. My z nią trenowaliśmy, ale nikt do niej nie podbijał.

Tych anegdotek z waszego codziennego życia mógłbyś pewnie opowiedzieć bardzo wiele.

AW: Mnóstwo. Tych najlepszych jednak opowiedzieć nie mogę, bo to aż wstyd czasami gadać. Każdy wyjazd, obóz, każdy wspólnie spędzony czas to osobna historia. Czasami dołączasz do pewnej grupy i widzisz, że ludzie są smutni, nie cieszą się. U nas non stop jest wesoło. Na początku trener trochę z tym walczył. Próbował nas uspokajać, uciszać. Poznał jednak chłopaków, zobaczył, że Wawrzyk ma bałagan na strychu i tego raczej nie będzie w stanie zmienić. To samo Szpila. Ludzie patrzyli na nas i mówili, że Grzesiu jest inny. Że spokojny i w ogóle. Gdy jednak poznałbyś dobrze Proksę, to zobaczyłbyś, że to jest taki sam świr jak my wszyscy. Kołodziej? Ten to dopiero ananas. Chyba największy jajcarz z naszej ekipy. Gdybym zaczął opowiadać o jego numerach to pewnie oznaczałoby to koniec boksu zawodowego w Polsce.

Czego byś mi nie opowiedział to i tak ludzie wezmą to na śmiech, bo bronią was sukcesy. Gdybyście co miesiąc tłukli się na gali w Tczewie to kibice mogliby się z was śmiać, że tylko głupoty wam w głowie. Jest jednak sukces i to on wszystko definiuje.

AW: Jest dokładnie tak jak mówisz. Mówię o żartach i wygłupach. Ale zasuwamy bardzo mocno na każdym treningu. Szpilka walczył o pas, ja też. Krzysiek był mistrzem świata i zaraz znowu będzie najlepszy. Naprawdę nie wygląda to źle. Wiadomo, że mogłoby być lepiej. Czekamy na kolejne walki, mam nadzieję, że wypali temat ze Stanami i już niedługo wykonamy kolejny skok jakościowy.

Ty nie jesteś już za dobrym pięściarzem, by siedzieć w Polsce?

AW: Nie wiem czy za dobrym – nie mi oceniać. Trochę walk polsko-polskich już stoczyłem. Nie zamykam się na różne propozycje i różne rozwiązania na moją przyszłość. Chciałbym wyjechać do Stanów i tam stoczyć kilka walk. Gdy jednak obóz Tomka Adamka będzie chciał ze mną walczyć, to zorganizujemy walkę w Krakowie i zrobimy niezłe show. Naszym celem jest ciągły rozwój. Wchodzę w wiek, w którym pięściarz może najwięcej osiągnąć. Adamek w tym czasie zostawał mistrzem świata, Głowacki i bracia Kliczko również wtedy wskakiwali na szczyt. Jaka będzie na to wizja Andrzeja Wasilewskiego? Nie wiem. Wierzę, że to wszystko będzie ułożone w ten sposób, że będę się w stanie rozwijać. Że będę coraz lepszym pięściarzem.

Nie chcesz wyjechać do Stanów na stałe?

AW: Nie chcę i nigdy nie wyjadę. Ja byłem kilka razy w Ameryce i podoba mi się tam, ale tylko na tydzień. Ja lubię Polskę, lubię żyć w naszym kraju. Często ludzie się podniecają Stanami, że tam jest tak cudownie i w ogole. Dla mnie? Zupełnie bez szału. Wszyscy gadają, że zarobki i w ogóle, ale też i wydatki są dużo wyższe. Kij ma dwa końce – to jak wszędzie. Gdy trzeba będzie do Ameryki wyjechać i potrenować miesiąc czy dwa to nie widzę problemu. Na stałe jednak tam nie wyjadę.

Liczysz rozumiem na Andrzeja Wasilewskiego? Kilka razy słyszałem już, że jest magikiem i potrafi zorganizować coś, co z pozoru jest niemożliwe do zorganizowania. Mówię o walkach.

AW: Andrzej jest facetem, który w swoim fachu nie ma sobie równych nie tylko w Polsce. Jest niesamowicie inteligentny, bystry, ma mnóstwo kontaktów. Zna ludzi, wie z kim i jak gadać. Taki nasz polski Don King. Wie jak zorganizować wielką galę, jak zrobić dobre walki i zarobić przy tym dużo kasy – po prostu.

To on wyczarował tę walkę z Powietkinem?

AW: Tak, ale nie zapomnijmy, że to był czas, w którym do Rosji w interesach bardzo często latał również Piotr Werner. Też miał przy tym spory udział.

Tego Powietkina nie żałujesz, prawda? Bo któryś raz już do tego wracamy.

AW: Nie żałuję. Gdyby nie tamten pojedynek to dalej bym chodził z głową w chmurach i myślał, że jestem najlepszy na świecie. To mi otworzyło trochę oczy na wiele rzeczy i nauczyło pokory.

Masz dystans do siebie chyba, prawda?

AW: Oczywiście.

A jak reagujesz na hejt? Na szyderę pod swoim adresem?

AW: Internetu nie przeglądam, więc nie wiem co o mnie piszą. Ale dystans mam i potrafię śmiać się z samego siebie.

Filmik „Wawrzyk Dance” widziałeś?

AW: (śmiech) Pewnie, że tak. Mega śmieszny, rewelacyjnie zmontowany. Jak ja mam się z tego nie śmiać? Jak ja miałem tego nie oglądać, skoro Szpilka z Gajsami pokazywali mi to milion razy i była ze mnie taka beka, że leżeliśmy ze śmiechu? Już w pewnym momencie to nie oglądaliśmy niczego innego. Mam do siebie dystans i mnie to śmieszy. Cieszę się, że wtedy „wylądowałem” i wygrałem walkę. A reszta, to kupa śmiechu. Tym razem ze mnie.

Nie wiedziałem, że jesteś takim tancerzem.

AW: Ja też nie wiedziałem (śmiech). A tak poważnie, to dobrze tańczę – zapytaj mojej żony. Jak jeszcze ktoś potrafi to dobrze zmontować i podłożyć fajną muzykę to już w ogóle miło się to ogląda.

Wszyscy pięściarze których poznałem, mają jedną, wspólną cechę – dystans do siebie. Piłkarze mają wszystkich w dupie, a wy lubicie gadać, wspominać, opowiadać. 

AW: No bo jesteśmy normalnymi ludźmi. Wizerunek bandziorów, co tłuką się po mordach to nie jest rzeczywiste odzwierciedlenie tego, jakimi jesteśmy ludźmi. Lubimy pogadać, zjeść obiad ze znajomymi, pójść na zakupy czy na basen. Uprawiamy taki, a nie inny zawód, ale nie jesteśmy przez to inni. Szanujemy innych ludzi, szanuję Twoją pracę i nie czuję się lepszy, bo ja aż walczę, a Ty tylko o tym piszesz. Tak nie jest. Lubimy życie, lubimy ludzi.

 

z-wawrzykiem

 

 

 

KOMENTARZE