Mimo, że mecz Realu Madryt z PSG zapowiadany był jako szlagier czwartej kolejki piłkarskiej Ligi Mistrzów, to faworyta wskazać było nie trudno. Po remisie na Parc des Princes przed dwoma tygodniami, to na Santiago Bernabeu miało rozstrzygnąć się, kto wygra grupę A. Paryżanie starali się, atakowali, walczyli co sił w nogach. Z boiska zeszli jednak pokonani. Odnoszę wrażenie, że do zwycięstw z wielkimi firmami jeszcze nie dojrzeli. Dziś zabrakło szczęścia, ale kto wie, co wydarzy się w przyszłości.
Spotkanie lepiej zaczęli goście. Od samego początku widać było, że ekipa ze stolicy Francji przyjechała do Madrytu po zwycięstwo. W grę wchodziła tylko pełna pula, która mogła zagwarantować triumf w grupie. Swoimi byłym klubowym kolegom z jak najlepszej strony chciał pokazać się Di Maria. Argentyńczyk dryblował, strzelał, szarpał ile tylko się dało. Wprowadzony z konieczności już na początku spotkania Rabiot rządził i dzielił w środku pola, czym w kompleksy wprawił o trzy lata starszego od siebie Casemiro. Wracający z rocznego wypożyczenia pomocnik został niedawno ochrzczony w Madrycie nowym Makelele. Póki co jednak słynnemu Francuzowi mógłby nosić torbę na treningi. Wszechobecny był na boisku Blaise Matuidi, którego ciężko było przypisać do konkretnej pozycji, na której we wtorkowy wieczór występował. Osłabieni brakiem Benzemy i Jamesa Królewscy wyglądali jak dzieci we mgle. Ronaldo pełnił rolę statysty, który tylko przygląda się, jak na boisku radzą sobie jego koledzy. Okazję na objęcia prowadzenia mieli Zlatan, Matuidi i Cavani. Ten ostatni kilka razy wrzucił na karuzelę zagubionego Danilo, że ten do tej pory szuka drzwi wyjściowych z madryckiego stadionu. Wszyscy przestali już liczyć dni, ile minęło od czasu, gdy Ronaldo strzelił ostatnio bramkę z rzutu wolnego. We wtorkowy wieczór zawstydzili go Ibrahimovic oraz Di Maria, którzy za specjalistów w w tym elemencie piłkarskiego rzemiosła nie uchodzą. Real zdobył kuriozalną bramkę i dzięki temu szczęśliwie wygrał. Miał szczęście, że piłkarze z Francji mieli rozregulowane strzelby, bo zabawa mogła skończyć się ciężkim nokautem, którego Santiago Bernabeu długo nie widziało.
Real, którego ambicje po ostatnim straconym sezonie są wyraźnie podrażnione, oczekuje w końcu wielkiego futbolu. Bernabeu, które zamienia się na co dzień w teatr, wczoraj było wyraźnie zniesmaczone. Kibice gwizdali, bo nie taką drużynę chcą oglądać. Madrycka publiczność doskonale zna się na piłce i wie, że póki co zespół nie zachwyca. Real ma dominować, atakować i pewnie wygrywać takie mecze, jak ten wczorajszy. Tym czasem Benitez pod koniec spotkania kazał zagęścić środek pola i rozpaczliwie bronić wyniku. Nie można piłkarskiemu artyście kazać harować jak wół wzdłuż i wszerz boiska i liczyć, że przyniesie to na jego twarzy szczery uśmiech. To tak samo, jakby pięściarzowi wagi ciężkiej kazać przyszyć guzik od spodni. Oczywiście, że jest w stanie to zrobić, jednak nigdy guzik nie będzie tym, o czym on marzy. Są przecież rzeczy, do których jego parametry nadają się zdecydowanie bardziej.
Real wygrał z PSG i pewnie zajmie pierwsze miejsce w grupie. Znowu oszukał cały piłkarski świat wmawiając wszystkim, że dobrze w tym sezonie gra w piłkę. Z trudnych spotkań w tej kampanii wychodził raczej bez szwanku, mimo wielkiej dozy szczęścia. Testem na męskość może się okazać klasyk z Barceloną, który już za niespełna trzy tygodnie. Był całkiem niedawno w Madrycie pewien Portugalczyk, którego kręciło frajerskie wygrywanie. Chlubił się swoim stylem gry i pomysłem na futbol. Jeśli Benitez gry Realu nie zmieni, to skończy tak samo jak on. Drugi raz jednak nikt nie w stolicy Hiszpanii nie zniesie brzydko grającej drużny, którą zadowala jednobramkowe wygrywanie.