O swoich początkach w rugby i młodzieńczym życiu w Olsztynie. O MMA, pierwszym kartonie z ciuchami sportowymi i aklimatyzacją. O grillu z kolegami i planach na przyszłość. O obecnej reprezentacji, konflikcie interesów z boiskowymi kolegami i Facebook’owym fan page’u. Tomasz Rokicki – filar Lechii Gdańsk i reprezentacji Polski. Zapraszam do lektury!

 

Jesteś chłopakiem z Olsztyna. Wielokrotnie to podkreślasz. 

Tomasz Rokicki: Tak, dokładnie. Urodzony w Olsztynie, ale zakochany w Gdańsku. Jestem lokalnym patriotą.

Jak się mieszkało w Olsztynie?

TR: Bardzo dobrze. Znakomicie się czułem w Olsztynie. To zdecydowanie mniejsze miasto niż Gdańsk, wiec momentami miałem wrażenie, że wszystkich tam znam. Tam nauczyłem się sportu. Bardzo miło wspominam moje miasto rodzinne. Często odwiedzam moją mamę i naprawdę z uśmiechem wracam w rodzinne strony. Buzia się raduje.

Nie było takiej myśli, by zostać w Olsztynie? Wiesz, miasto studenckie, dużo znajomych.

TR: Ale nie ma rugby.

To zaważyło?

TR: Oczywiście. Dlatego właśnie znalazłem się w Gdańsku. Cel był jasny: przenieść się do miasta, w którym będę mógł realizować się w rugby. Dostałem propozycję z Gdańska i takim oto sposobem znalazłem się w Trójmieście.

Wiesz Tomek, mi Olsztyn kojarzy się z MMA. To kolebka tego sportu w naszym kraju. Byłeś związany z mieszanymi sztukami walki? Gabarytowo na pewno byś pasował.

TR: Ja stałem na bramce w klubie z chłopakami, którzy trenowali MMA. Dziś to oni walczą na polsatowskich galach. Znałem wszystkich z tego olsztyńskiego świata, ale jako jedyny łączyłem walki z rugby. A w zasadzie to rugby z walkami. Priorytetem jednak zawsze było rugby. Chodziłem z chłopakami na treningi, ale nie byłem w to jakoś super zaangażowany. Wiedziałem co chce w życiu robić. Podpowiem Ci, że nie było to walczenie w oktagonie (śmiech).

Pamiętasz swoje początki w rugby?

TR: Wszystko pamiętam.

Bo tak naprawdę bardzo szybko zacząłeś grać w poważne rugby. Potrenowałeś pół roku i zaczęła się Tobą interesować narodowa reprezentacja. Od razu było widać potencjał i dryg do rugby, nie każdy to ma.

TR: Skąd to wszystko wiesz?

Przygotowałem się.

TR: Szacun, serio. Wcześniej grałem w koszykówkę. Nabyłem dzięki temu sprawności ogólnej i szybkości. O MMA już mówiłem. No i zaczynałem od piłki nożnej, ale to chyba jak każdy chłopak. Kiedyś zapytali mnie koledzy czy jest sport, w którym nie mam jakiegoś medalu, choćby z szkolnych rozgrywek. Odpowiedziałem, że jest to piłka nożna, bo zwyczajnie jej nie lubiłem. Spróbowałem wszystkich sportów. Do rugby trafiłem, gdy byłem bardzo dobrze przygotowany fizycznie. Nie do końca rozumiałem o co chodzi w tej dyscyplinie, ale gdy już miałem piłkę w rękach, to ciężko było mnie złapać.

Trochę musiałeś te rugby rozumieć, skoro zaproponowano Ci grę w orzełkiem na piersi.

TR: Byliśmy kiedyś na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży i pamiętam, że wszystkie spotkania sromotnie przegraliśmy. Trener reprezentacji przyglądał mi się i stwierdził, że gdyby tak nauczyć mnie jeszcze grać w rugby, to może coś by z tego było. No i tak się zaczęło. Dostałem jedną szansę, którą wykorzystałem i dalej to już się jakoś potoczyło.

W międzyczasie grałeś w rugby w rodzinnym Olsztynie. 

TR: Grałem w Olsztynie i w ostatnim swoim sezonie udało nam się nawet awansować do Ekstraligi. To było wtedy wielkie wydarzenie.

Wprowadziłeś swój zespół do Ekstraligi i przeszedłeś do Lechii. Tak miało być?

TR: Swoje zrobiłem. Miałem pewien dylemat. Czy być najlepszym zawodnikiem w przeciętnym zespole, czy jednym z wielu w dobrym. Ja chciałem być gwiazdą w Lechii. Dlatego też przyszedłem do Gdańska.

A jak wspominasz swoje początki w Gdańsku?

TR: Nie miałem problemu z aklimatyzacją. Moimi opiekunami byli Janusz Urbanowicz i Marek Płonka i naprawdę zadbali o to, by niczego mi nie brakowało. Wiele im zawdzięczam. Jasiu odebrał mnie z dworca. Przygotował dla mnie wielki karton rzeczy sportowych, które były przeznaczone dla mnie. Nigdy w Olsztynie nie dostałem tylu rzeczy, co tutaj na dzień dobry. Klub wynajął mi mieszkanie na Oruni Górnej, zorganizował studia na AWF-ie. Naprawdę bardzo miło to wspominam. Pokazano mi miasto, czułem się naprawdę doskonale.

Czyli z aklimatyzacją nie było problemu. Sportowo jednak nie od razu byłeś z siebie zadowolony. To wynikało z Twoich wielkich ambicji?

TR: Chyba tak. Na początku musiałem się zadowolić z tego, że grywałem po 5, 7, 10 minut. To mnie motywowało do jeszcze cięższych treningów. Nawet gdy mamy na treningu jakieś ćwiczenie, to robię wszystko, by zawsze wygrywać. Tak już mam. Wiedziałem, że muszę zasuwać, bo będą grali tylko najlepsi. Zdawałem sobie z tego sprawę i codziennie pracowałem nad swoimi umiejętnościami.

Drugi sezon był już zdecydowanie lepszy.

TR: Przyszły efekty mojej ciężkiej pracy. Jak tak teraz na to patrzę, to mam wrażenie, że miałem mentalnie problemy, by od razu wskoczyć do składu Lechii i stanowić o sile zespołu. Gdzie ja – chłopak z rugbowego zadupia w wielkiej Lechii? Koniec końców w drugim sezonie zdobyłem 17 przyłożeń, co było najlepszym wynikiem w całej lidze.

Wtedy poczułeś, że jesteś filarem Lechii?

TR: Ciężko powiedzieć. W dalszym ciągu nie wiem czy mogę nazwać się filarem zespołu. Wiem jednak, że jak jest ważny moment w meczu to koledzy na mnie liczą. Czują, że mogę im pomóc. Kiedyś Grzegorz Kacała rozpisywał taktykę w którymś meczu i na środku postawił literkę „R” i 3 strzałki. Chodziło mu o to, że Roki weźmie piłkę i rozprowadzi akcję. Także czułem, że na mnie liczą i wierzą, że potrafię pomóc drużynie. Takich zawodników jednak w Lechii jest wielu i nie można powiedzieć, że Rokicki to lider i gra całej drużyny jest uzależniona od jego dyspozycyjności.

Trzeba przyznać, że Lechia w ostatnich latach to absolutnie najlepsza drużyna w Polsce. Dobrze to świadczy zarówno o was, jak i Trójmieście, które jest kolebką rugby w naszym kraju.

TR: Z Lechią zdobyłem wszystko. Jako pierwsi w historii polskiego rugby, wygraliśmy na wszystkich frontach. W poprzednim sezonie przyszedł kryzys i nie wszystko wyszło po naszej myśli. Odmłodziliśmy skład, nie każdy wdrożył się od razu do zespołu.

Jaki jest plan na ten sezon?

TR: Medal. Przynajmniej jeden. I żeby Trójmiasto pokazało się z dobrej strony. To dobrze dla promocji tej dyscypliny sportu w naszym regionie – sukces sportowy.

Czy miasto wam pomaga?

TR: Dostawaliśmy stypendium, gdy byliśmy mistrzami Polski.

Nie były to jednak pieniądze, które pozwalały godnie żyć. To tylko skromny dodatek, który pomagał, ale nie gwarantował dobrego życia.

TR: Masz racje. Pomoc miasta jest potrzebna, ale z nikt z nas nie wyżyje tylko z tych pieniędzy. Trzeba się cieszyć, że ktoś postanowił nas wspomóc – to bardzo ważne.

Powiedziałeś kiedyś, że rugby to nie tylko sport. To również styl życia. Brzmi jak banał, ale powiedz jak Ty to rozumiesz?

TR: Wiesz co, łączy nas wspólna pasja, która dla wielu jest pracą. W dalszym ciągu rugby to sport półamatorski.  Mamy normalnie treningi motoryczne, siłownie, większość zawodników pracuje gdzieś u sponsorów. Jemy obiad, idziemy na trening, potem chwila odnowy biologicznej i wieczorem wracasz do domu.

Ale to nie wygląda tak, jak powinno wyglądać w profesjonalnym sporcie. Piłkarz idzie rano na trening, czasami popołudniu na drugi i niczym się nie martwi. Mieszkanie, jedzenie, opieka medyczna – wszystko zapewnione. No i wynagrodzenie nieporównywalnie lepsze.

TR: No my musimy normalnie pracować, bo w innym wypadku z samego grania w rugby na pewno byśmy nie wyżyli. Zmierza to w dobrym kierunku, ale dużo musi jeszcze wody w rzece upłynąć, by wyglądało to tak, jak powinno wyglądać.

Jakimi wartościami kieruje się zatem zawodnik rugby w naszym kraju? Marcin Rosłoń – były piłkarz Legii Warszawa – powiedział mi kiedyś, że dawna Legia, ta sprzed 20 lat bardziej przypominała drużynę. Zawodnicy chodzili po meczu na piwo i dni wolne spędzali na rybach czy grillu. Cały czas razem. Teraz gdzieś te wartości się pozmieniały. 

TR: No to my w takim razie jesteśmy taką Legią sprzed 20 lat. Pojedziemy na ryby czy spotkamy się na grillu, wypijemy przysłowiowe piwo. Ostatnio po treningu sponsor zabrał nas na kolację i oglądaliśmy przegrany mecz z Budowlanymi. Każdy mógł zobaczyć, co zrobił źle i jakie wnioski należy wyciągnąć na przyszłość.

Jak wygląda atmosfera w Lechii?

TR: Jest różnie, jak w życiu. W drużynie jest 30 mocnych charakterów i każdy ma swoje problemy. Jeden ma kłopoty rodzinne, drugiemu nie układa się na innej płaszczyźnie i to wszystko się kumuluje w każdym z nas. Trzeba jednak znaleźć kompromis. Ważna jest rola trenera, który dzięki swojemu autorytetowi musi te nasze nastroje tonować. To on robi atmosferę w drużynie.

A w reprezentacji?

TR: Reprezentacje tworzą zawodnicy z klubów, które na co dzień ze sobą rywalizują. Grając z orzełkiem na piersi te nasze zatargi muszą odejść na boczny tor, bo łączy nas wspólny cel. Gramy ze sobą i ja osobiście nie kategoryzuje, że ten zawodnik gra w Lechii to mu podam, a ten w Arce, to mu nie podam. Na boisku ze sobą współpracujemy, ale nie jesteśmy kumplami.

Wrogami?

TR: Nie raz pewnie i wrogami. Nie każdego musisz w życiu lubić. Nie można powiedzieć, że ktoś z Ogniwa czy Arki nie jest moim kolegą. Nic z tych rzeczy. Nie ma zależności – może tak. Gdy reprezentujemy biało-czerwone barwy to chcemy tego samego – wygranej.

Polskie rugby staje się coraz bardziej popularne?

TR: Uważam, że rugby w Polsce potrzebuje dobrego rozreklamowania i tego, żebyśmy przeszli na zawodowstwo.

Nie czujesz się zazdrosny, gdy oglądasz mecz w lidze francuskiej, na który przychodzi kilkadziesiąt tysięcy ludzi? W porównaniu z Polską jest to przepaść.

TR: Może nie zazdrość, ale faktycznie zawodnicy tam są traktowani jako bohaterowie. Rugbowym raj to jednak RPA. Byliśmy tam na obozie. Zawodnicy przychodzą rano do klubu, jedzą śniadanko, omawiają plan najbliższego treningu, poćwiczą z godzinę i potem idą na siłownie. Później odpoczynek, obiadek, odnowa biologiczna, chwila na relaks i drugi trening. Taki zawodnik kończy dzień o 18, czyli tak, jakby był w pracy, a robi przecież to co kocha. Zarabia przy tym pieniądze. Tak wygląda w pełni profesjonalne rugby.

Jak długo będziesz mieszkał w Gdańsku?

TR: W Gdańsku jest mi bardzo dobrze. Uwielbiam to miasto. Gdyby pojawiła się propozycja gry we Francji to na pewno bym to rozważył. Na szczęście póki co nie pojawiła się taka oferta (śmiech). Co by się jednak nie działo, to na pewno wrócę do Gdańska. Tu jest moje miejsce na ziemi.

Lubisz piłkarzy?

TR: W ogóle nie lubię piłki nożnej jako dyscypliny. Piłkarzy nie lubię, bo są zmanierowani. Im pieniądze przychodzą zbyt łatwo względem tego, co sportowo prezentują.

Mam wrażenie, że jesteś momentami rzecznikiem prasowym reprezentacji i Lechii. 3 godziny przed meczem meldunek. 2 godziny po meczu opowiadasz swoje wrażenia ze spotkania. Przeglądałem twój fan page na Facebooku i jesteś tam bardzo aktywny.

TR: Dużo osób śmieje się, że niedługo otworzysz lodówkę, a z niej wyskoczy Rokicki. Jak mamy promować rugby, jeśli nie za pomocą mediów społecznościowych? Ja wierzę w to, że wiele osób jest w stanie pokochać ten sport. Musi go jednak poznać, zobaczyć, dotknąć. Jeżeli nie będziemy my – zawodnicy tego robić, to kto ma to zrobić? 5 naszych meczów rocznie jest pokazywanych w telewizji i czasami napiszą o nas w lokalnej gazecie. Musimy dbać o rugby. To nie tylko sport. To styl życia.

KOMENTARZE