Ewa Brodnicka. Mistrzyni Europy w boksie zawodowym. O treningach w pociągu, solówce za garażami, bójce na wuefie i rodzicach nauczycielach. O pieniądzach, charyzmie, coachingu i mentalności zwycięzcy. O randkach z chłopakami i dziennikarzach. Zapraszam!

Ewa czy Pani Ewa?

Ewa Brodnicka: Ewa! Gdzie ja i „Pani Ewa”. Nie lubię, jak ktoś do mnie mówi na „Pani”.

Pytam, bo niektórzy każą sobie mówić „na Pan”.

EB: Serio? To wynika trochę z naszej mentalności. Na Wyspach czy w Stanach każdy mówi do siebie po imieniu. Może z czasem będzie tak też w Polsce. Właśnie między innymi dlatego nie lubiłam na Akademii Wychowania Fizycznego podejścia do studentów. Szłam do dziekanatu, czy na inne spotkanie i wiedziałam, że będę traktowana z góry. Bardzo mi się to nie podobało.

U mnie w liceum nauczyciele kazali mówić do siebie „profesorze”, a koło profesora nawet nigdy nie stali.

EB: Dokładnie. Do tego te tytułowanie i obrażanie się, że ktoś ma taki stopień, a Ty źle się zachowujesz, bo zwróciłeś się do niego w inny sposób niż on by sobie tego życzył. Dlatego jak do mnie dzwoni dziennikarz i pyta czy się spotkamy, to od razu staram się skracać dystans. Rozmowa wychodzi bardziej naturalnie i nie ma między nami sztucznych barier.

Często moi poprzednicy zaczynali od pytania – Czemu boks?

EB: Na początku tak, ale potem już jakby mniej. To znaczy zawsze pytali, jak to możliwe, że kobieta i boks, chcieli wiedzieć, co mną kierowało i dlaczego laska chce się z kimś bić zamiast z koleżankami chodzić na imprezy, ale to było już w trakcie rozmowy. Dochodziliśmy do tego pytania z czasem, wynikało ono po prostu z przebiegu rozmowy.

Mnie zaciekawiło bardziej, dlaczego z boksu amatorskiego przeszłaś do Taekwondo? Zazwyczaj zawodnicy wywodzący się z mniej popularnych sportów przechodzili do tych bardziej popularnych. U Ciebie było na odwrót.

EB: Obraziłam się kiedyś na boks. Tak, to dobre określenie. Podczas mistrzostw Polski prowadziłam w walce, którą ostatecznie przegrałam na kartach punktowych u sędziów. Nie mam pojęcia jak ktoś mógł orzec, że byłam słabsza. Przekręcili mnie i byłam bardzo wkurzona. Przerwałam treningi, bo miałam tego dość. Przez pół roku nie robiłam nic, aż do momentu, w którym koleżanka z akademika namówiła mnie na trening w Taekwondo. Była opcja, by pojechać na zawody. Dwie albo trzy rundy – już nie pamiętam. Stwierdziłam, że kondycyjnie na pewno sobie poradzę i warto jest spróbować. Jechałyśmy w pociągu, a ona pokazywała mi, jak należy wykonywać kopnięcia. Potem w hotelu tłumaczyła zasady. Co wolno, a czego nie wolno robić. Wygrałam te zawody i zauważył mnie tam jeden z trenerów, który zaproponował wyjazd na obóz, dzięki czemu mogłam poznać tę dyscyplinę sportu. Wkręciłam się. Zaczęłam brać udział w zawody, pojechałam nawet na mistrzostwa świata w light-contakcie, full-contakcie, z których przyszły pierwsze sukcesy i cenne medale. Nie była to długa kariera. Chwilę powalczyłam i tyle.

Zawsze słucham tych historii o pierwszych zawodach wygranych przez przypadek i błyskawicznej karierze, ale dobrze wiem, że to nie jest na początku takie super, jak się wielu osobom wydaje. Nie ma z tego pieniędzy, trzeba się poświęcić, zrezygnować z wielu rzeczy, trenowanie łączyć z codzienną pracą…

EB: Oczywiście, to prawda. Na wyjazd na pierwsze mistrzostwa świata w kickboxingu musiałam sobie na przykład uzbierać środki sama. Bardzo fajne było to, że gdy już zdobyłam medal, to zwrócono mi pieniądze, które sama w wyjazd na imprezę zainwestowałam. Dodatkowo otrzymałam za zdobycie medalu stypendium, które bardzo mi pomogło. Zanim jednak doszłam do tego poziomu, który pozwolił mi zdobywać medale to za wszystko musiałam sama płacić. Ogólnie w sporcie często tak bywa, że nie ma kasy i zawodnik tylko dzięki ambicji i pasji w ogóle dochodzi do poziomu, w którym trenowanie zaczyna mu się opłacać. Chyba, że mówimy o piłce nożnej. Tam nawet jak ktoś gra w niższej lidze to może sobie dobrze żyć i sporo zarabiać.

Ile dziewczyn miało talent, by dojść do mistrzowskiego poziomu, a nie osiągnęły tego, bo zraziła ich perspektywa zainwestowania w siebie?

EB: Ojeny, mnóstwo. Było wiele osób w klubie, którym wróżono karierę, ale nie potrafiły one pogodzić treningów ze szkołą czy z pracą. Ja miałam to szczęście, że mogłam liczyć na wsparcie rodziców, brata i przyjaciółki. Inni tego szczęścia nie mieli, zaczęli zestawiać priorytety i wyszło im, że sport musi pójść w odstawkę. Bardzo chciałam trenować i umiałam pogodzić to z zajęciami na uczelni. Na trzecim roku studiów zaczęłam pracować, dzięki czemu miałam pieniądze na swoje wydatki. Te inwestowałam w sport, w wyjazdy, przygotowania.

Asia Jędrzejczyk powiedziała mi kiedyś, że gdy ludzie pytali ją, ile zarobiła kasy za wygranie zawodów, to długo odpowiadała, że minus osiem tysięcy złotych. Bo tyle kosztowały ją przygotowania, dojazdy itp.

EB: O tym się nie mówi, ale takie są realia w sporcie na samym początku. Wydatki są duże, bo to nie jest tak, że pójdziesz raz dziennie na trening i jesteś z dnia na dzień lepszym zawodnikiem. Mam trzech trenerów, każdy kosztuje. Każdy wyjazd i sparing również wiąże się z wydawaniem pieniędzy. Pierwszą zawodową walkę w 2013 roku musiałam opłacić sobie sama. Kolejne dwie również i dopiero w czwartym pojedynku wyszłam minimalnie do przodu. Wcześniej musiałam wiązać sport z pracą w biurze, co łatwe nie było.

Zarobiłaś pierwszą kasę i musiałaś oddać wszystkie długi.

EB: (śmiech) Dokładnie. Nie było tak źle, bo do tamtego momentu cały czas zarabiałam pieniądze pracując w biurze. Miałam na bieżące wydatki i radziłam sobie. Ale właśnie ta czwarta walka była momentem, w którym postawiłam w pełni na sport.

Te biuro mnie zaciekawiło. Siedziałaś sobie w szpileczkach i kiecce, a pod biurkiem miałaś torbę z rękawicami bokserskimi, butami sportowymi i ochraniaczem na zęby.

EB: (śmiech). Na początku nikt w biurze nie wiedział, co robię w wolnym czasie. Nie chciałam, żeby moi koledzy i koleżanki wiedzieli, że po pracy nie idę do galerii handlowej na zakupy, a wchodzę do ringu i biję się po buzi. Obawiałam się, że nie zostanie to dobrze odebrane. Że ludzie zaczną mnie postrzegać jako osobę agresywną, a to może nie spotkać się z ich akceptacją. Z czasem wyszło na jaw, że trenuję, walczę, ale nikt nie miał z tym problemów. Ekipa z pracy kibicowała mi, jeździła na moje walki.

Ostrzegali Cię?

EB: Troszczyli się o mnie. Bali się o mnie, że coś mi się stanie. Że złamię nos lub rozwalę głowę.

Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że nie otrzymujesz ciosów?

EB: (śmiech). Otrzymuję, otrzymuję – tego nie da się uniknąć. Ale jak widzisz głowy rozciętej nie mam i nos też jest cały, więc nie ma tragedii.

Łatwiej by Ci było, gdybyś teraz miała 20 lat?

EB: Nie byłoby łatwiej, bo wtedy byłam głupsza. Młody człowiek jest nawiny i myślę, że ktoś mógłby tę moją łatwowierność wykorzystać. Boks to nie jest lekki temat. Trzeba mieć osobę, która potrafi Ci doradzić, wskaże Ci czasami właściwą drogę. Wtedy mogłabym mieć problem z właściwym ocenieniem niektórych spraw i to nie wyszłoby mi na dobre.

Kim inspiruje się młoda pięściarka?

EB: Zawsze podobał mi się styl Tomka Adamka. Nawet tata powtarzał mi, że Adamek to dobry pięściarz i wspaniały człowiek. Imponuje mi jego podejście do boksu, serce do walki, sam styl rozgrywania pojedynków. A z dziewczyn? Pamiętam pojedynki Agnieszki Rylik czy Iwony Guzowskiej. Oglądałam ich walki w telewizji, kibicowałam.

Plakatów nad łóżkiem jednak nie miałaś.

EB: Nie! W ogóle mało miałam plakatów. Wszyscy swego czasu słuchali piosenek „Just 5”. Pamiętasz ten zespół, nie? Koleżanki miały plakaty na ścianach. Gdybym ich znała, wiedziałabym, jakimi są ludźmi. Może wtedy z sympatii ten plakat wisiałby nad łóżkiem. Inaczej jednak stąpałam po ziemi.

Twardo?

EB: Nie, na pewno nie twardo. Oglądałam boks, ale nie miałam super idoli.

Czyli byłaś trochę inna niż wszyscy. 

EB: Może trochę, ale nie wiem czy to dobrze:)

Byłaś łobuziarą? Czy trzeba być łobuzem, by odnosić sukcesy w sportach walki?

EB: Nie wiem, trudno powiedzieć. Na pewno nie można się bać. Trzeba być odważnym i pewnym siebie. Trening bokserski kształtuje charakter, weryfikuje każdego zawodnika i uczy pokory. Z czasem młody bokser zyskuje pewność siebie, ale różnego rodzaju stresujące sytuacje są w stanie bardzo szybko go zweryfikować. Możesz być największym kozakiem w towarzystwie lub przez internet, ale gdy dostaniesz podczas walki mocny cios, to zostajesz sam. I właśnie wtedy wychodzi charakter. Łobuz może mieć łatwiej, bo często układ nerwowy ma inaczej skonstruowany. Mniej bierze do siebie, jest odporny na stres. Za każdym pięściarzem stoi historia. Ci ludzie wywodzą się z różnych środowisk, są inni.

Twoje życie było jednak dosyć normalne. Pracowałaś w biurowcu, chodziłaś w butach na obcasach, nie słuchałaś „Just 5” i pochodzisz z dobrego domu.

EB: Byłam normalną dziewczyną z normalnego domu – to na pewno. Rodzice byli nauczycielami wychowania fizycznego, więc dorastałam poprzez sport. Miałam kolegów, koleżanki i nie było ze mną nic nie tak. Może byłam trochę łobuziarą? Nie wiem. Zdarzały się solówki za garażami, nie ma się czym chwalić. Jedna dziewczyna zaczepiała moją koleżankę z klasy, to stanęłam w jej obronie i tyle.

Najczęściej w sporcie sukcesy odnosiły właśnie dziewczyny, które dzieciństwo spędzały na podwórku i lubiły pograć w piłkę z kumplami.

EB: Ja też grałam w piłkę. Byłam jednak normalną dziewczyną. Miałam więcej kolegów niż koleżanek i raczej z nimi spędzałam czas. Ubierałam się jednak jak dziewczyna, mimo że miałam bluzę z kapturem.

Uprawiałaś sport od najmłodszych lat, bo rodzice uczyli wychowania fizycznego. Pytanie, co byś robiła, gdyby mama była lekarzem, a tata prawnikiem.

EB: Trudne pytanie. Na pewno rodzice pchali mnie w sport. Gdy miałam trzy lata to tata zabierał mnie na narty i już wtedy miałam styczność ze sportem. To on zabrał mnie na pierwszy trening i to on wszystko tłumaczył. Nie wiem – trudne pytanie. Być może teraz byśmy nie rozmawiali.

Z tym pierwszym treningiem też jest ciekawa historia. Sytuacja, w której Twój tata stwierdził, że zabierze Cię na trening.

EB: Kiedyś jakiś chłopak miał problem do dziewczyny mojego brata. Wkroczyłam do akcji i szybko rozwiałam wszelkie wątpliwości. Potem mój brat powiedział wszystko ojcu, a ten następnego dnia zabrał mnie na trening.

To trochę jak u Floyda. Też ojciec kierował jego karierą od najmłodszych lat.

EB: To prawda, ale teraz sobie przypominam, że mama też widziała mnie w akcji. Grałyśmy w szkole na wuefie w kosza i jedna dziewczyna pchnęła mnie na ścianę. Za pierwszym razem jej odpuściłam, ale za drugim nie wytrzymałam i uderzyłam ją. Mama wzięła nas na bok i kazała nam się pogodzić.

Mama uczyła Cię wuefu?

EB: Tak. I mama i tata też.

Jak oni reagowali na takie sytuacje?

EB: Tego typu sytuacji nie było całe szczęście wiele. Raz się zdarzyło i dostałam reprymendę. Wracając do tej solówki za garażami. Widział to mój brat, któremu było wstyd, że jego młodsza siostra bije się na podwórku. Zabrał mnie do domu i groził, że rodzice o wszystkim się dowiedzą. Gdy byliśmy już na schodach to zapytał, kto wygrał. Powiedziałam, że ja, więc ani mama, ani tata o tym nie wiedzieli. Upiekło mi się.

A jak reagowali na Ciebie chłopacy, z którymi się spotykałaś?

EB: Różnie. Wielu nie mogło uwierzyć, że laska i boks. Jak to? Najlepszym sposobem było o tym na pierwszych spotkaniach nie mówić. Pospotykać się, zobaczyć czy to coś poważnego, a dopiero później mówić o boksie. W innym wypadku temat moich zainteresować dominował w prawie każdej rozmowie. Szłam na imprezę i cały czas pytania z cyklu – Jak to? Czemu boks? Jak treningi? To nie było nic złego, bo chłopacy chcieli wiedzieć jak mi idzie. Gdy już mnie bliżej poznali i przekonali się, że jestem normalną dziewczyną, to dowiadując się o boksie ich sposób postrzegania mnie zbytnio się nie zmieniał. Nie przekreślali mnie ani nie wychwalali, że jestem „wow” i w ogólę.

Kiedy po raz pierwszy ktoś Cię zaczepił i poprosił o autograf lub wspólne zdjęcie?

EB: Hmmm. Nie pamiętam. Na pewno, na jednej z gal bokserskich. Teraz rozpoznają mnie w różnych miejscach. Ostatnio podszedł do mnie pewien Pan, właśnie w tej kawiarni, gdzie rozmawiam z Tobą i poprosił o zdjęcie. Dzisiaj w sklepie szybciej mnie obsłużyli, bo poznali kim jestem i nie chcieli abym czekała w kolejce. To bardzo miłe.

Wykorzystujesz popularność?

EB: Nie, bo sama tego bardzo nie lubię. Gdy ktoś jest arogancki i bucowaty. To do mnie nie pasuje. Gdy widzę kogoś znanego lub spotykałam parę lat temu sławnego sportowca czy aktora, to też do niego nie podchodziłam. Ja nie lubię się prosić, narzucać.

I nie zbierasz autografów.

EB: Skąd wiesz?

Przygotowałem się.

EB: To prawda, nie zbieram autografów. Ludzie chcą autografy i jeżeli komuś sprawia to przyjemność, to mi również jest bardzo miło. Wydaję mi się po prostu, że to gdzieś zaginie i z pamiątki nic nie będzie. Wolę wspólne zdjęcie.

Nie krępują Cię zdjęcia z kibicami? Jak Ty na to reagujesz?

EB: Gdy robiłam sobie z kimś pierwsze fotki to byłam zaskoczona, że ktoś w ogóle chce sobie zrobić ze mną zdjęcie. – Jak to, ze mną? Teraz się do tego przyzwyczaiłam. Od jakiegoś czasu robię to regularnie, ale to nie jest popularność, która mi przeszkadza lub z którą sobie nie radzę. Lubię to.

Dużą popularność zyskałaś dzięki Polsat Boxing Night.

EB: Na pewno w ringu szersza publiczność mogła mnie zobaczyć właśnie wtedy. Zanim jednak zawalczyłam podczas PBN to wystąpiłam w programie „Ugotowani”. Podchodził do mnie ktoś i mówił, że mnie kojarzy, że mnie zna. Ja zaczynam nawijać o boksie, a on, że zna mnie z „Ugotowanych”. Tego typu programy przynoszą popularność. Dzięki nim stajesz się osobą rozpoznawalną w innym środowisku, wśród innych ludzi.

Czemu w środowisku boksu jest tyle podziałów? W MMA każdy każdego wspiera, a u was ciągłe konflikty, nieporozumienia.

EB: To prawda, różowo nie jest. Gdy trenowałam kick-boxing to było zupełnie inaczej. Jeden drugiemu dobrze życzył, ale to było amatorstwo. Mniejsza kasa i profity. Może wpływ na to ma popularność boksu? Może pieniądze? A może po prostu za dużo jest w tym wszystkim zawiści i hejtu?

Co przez to rozumiesz?

EB: Podam Ci przykład. Asia Jędrzejczyk zdobywała mistrzostwo świata w UFC. Wszyscy jej kibicowali. Każdy życzył jej szczęścia. Wszyscy mieli nadzieję, że nasza dziewczyna z Olsztyna zrobi wielką karierę. Dziś siedzi w Stanach, miała już kilka obron i się zaczyna – Jędrzejczyk zła, bo uderzyła z głowy na ważeniu Kowalkiewicz. Bzdura – nie zrobiła tego. – Jędrzejczyk jest zbyt pewna siebie i jest arogancka. No kurde! Laska jest sobą. Zasuwa codziennie, jest mistrzynią świata. Robi za granicą olbrzymią karierę, ludzie ją kochają. Wchodzisz na forum a tam hejt. Ludzie krytykują Adamka, że ten chce wrócić. Byłeś w Krakowie na gali, widziałeś co się działo. Walczył Wawrzyk, Masternak czy Cieślak to na trybunach był piknik. Wyszedł Adamek i święto narodowe. Wchodzisz na forum – hejt. Pacquiao wrócił i wszyscy się cieszą. Każdy mu kibicuje, całe Filipiny.

Nawet złodzieje nie kradną.

EB: No właśnie! To u nas tak jest. W boksie jest sporo kasy i sporo ludzi, którzy lubią mieć coś do powiedzenia. Do tego sporo zawodników, którzy mogą osiągnąć sukces. Stąd te podziały, konflikty.

Czy jest w Polsce pięściarz, którego w niedalekiej przyszłości pokocha cała Polska? Na którego kibic wstanie w nocy i będzie śpiewał hymn o czwartej nad ranem.

EB: Ludzie mówią, że naszą nadzieją może być Michał Cieślak. Nie chcę się na jego temat wypowiadać, bo on jeszcze z nikim poważnym w życiu nie walczył. Był co prawda Palacios, ale nie był już ten sam Palacios, który potrafił stawić opór Włodarczykowi. Na pewno Michał ma talent i z tego, co słyszałam, on do ringu wchodzi tylko z jednym nastawieniem – wygrać. Jak snajper, który tylko czeka, żeby nacisnąć za spust. Głowacki jest bardzo dobrym pięściarzem, ale wydaje mi się, że nie ma charyzmy. Może to nie wpływa dobrze na sam boksu, ale bardzo dużo w tym sporcie można sobie wykrzyczeć. Patrz Szpilka – marketingo i wizerunkowo zupełnie  inny level. Udziela się, wszędzie go pełno, potrafi coś kontrowersyjnego powiedzieć. Zastanawiam się czy do tego największego boksu wystarczy być po prostu grzecznym gościem, który nie ma charyzmy.

Tobie charyzmy nie brakuje.

EB: To na pewno. Mój niemiecki trener nie potrafi przegrywać. Zawsze wpaja mi, że liczy się tylko zwycięstwo. Dla niego porażka w ringu nie wchodzi w grę. On się wtedy czuje tak, jakby ktoś go obraził lub wyrządził mu krzywdę. To jest dobre podejście. Zresztą mój cały sztab szkoleniowy lubi wygrywać. Zwycięstwo trzeba sobie wizualizować. Nie można dopuszczać do głowy innego scenariusza, niż sukces.

Mówiliśmy sporo o Asi Jędrzejczyk. Znacie się?

EB: Nie znamy się, ale kiedyś spotkałyśmy się przed programem „Puncher” i pogadałyśmy chwilę. Obiecałam mojemu koledze, że załatwię mu autograf, bo bardzo jej kibicuje. Czemu o to pytasz?

Odnoszę wrażenie, że macie dużo cech wspólnych. Mentalność zwycięscy – to was łączy.

EB: Chodzę na coaching i takie zajęcia uzmysłowiły mi, że ludzie uprawiający sport winę za swoje porażki i niepowodzenia biorą na siebie. Nie szukają winnych dookoła. Dlatego ja trenuję z przeświadczeniem, że nie mogę przegrać. Zdaję sobie sprawę z tego, że każdemu może nie wyjść, że zawsze może trafić się ktoś mocniejszy. Nie dopuszczam jednak do siebie myśli, że przegram. To jest tylko sport i nie tacy mistrzowie przegrywali. Stąd może takie jest Twoje zdanie.

A gdy patrzysz na ważenie przed walką, w który Asia prowokuje swoje rywalki, to co myślisz? Podoba Ci się to i jej zachowanie jest bliskie Twojemu sercu czy raczej uważasz, że jest to bez sensu?

EB: Ja ją rozumiem. Ona nikogo nie udaje, nie gra. To są emocje i ludzie, którzy nigdy nie byli na jej miejscu tego nie rozumieją. Nie przesadza, nie robi czegoś, czego zrobić nie wolno. Gdyby uderzyła kogoś lub wszczęła awanturę – tak się nie robi. Może przez to stracić pas lub walka by się nie odbyła, bo zdrowie jej rywalki by ucierpiało. Jest pewna siebie, prowokuje, chce wygrać walkę psychologiczną, która w końcowym rozrachunku ma spore znaczenie.

Potrafi również pogrywać sobie z dziennikarzami. Trochę jak Ty.

EB: Pewnie mówisz o tym, co działo się przed moim ostatnim pojedynkiem i tym ,,słynnym” wywiadzie. Chłopacy z ringpolska.pl nie są mi przychylni. W kilka dni przed walką z Torti ukazało się kilka artykułów na mój temat, ale większość z nich była słaba. Nie przepadają za mną. Często wypisują głupoty, nie są obiektywni.

A zdarzyło Ci się wrócić po ważeniu do pokoju i pomyśleć, że przegrałaś tę wojnę psychologiczną?

EB: Nigdy. Zawsze było do przodu. Może rywalka też uważa, że wygrała pojedynek spojrzeń i zobaczyła, że pękam, ale jak do tej pory się myliły. Nigdy jeszcze nie wychodziłam do ringu bez pewności siebie.

Żadna Twoja rywalka nie ubiera się tak jak Ty.

EB: I to też ma je sprowokować, zdekoncentrować. Ostatnio przebrałam się za „Czarnego Anioła”. Wchodzę na podest, staję na przeciwko rywalki, a ona ucieka wzrokiem. Staje bokiem, miota się. Mówię – bingo, działa! Wyprowadziłam ją z równowagi. Gdybym to ja zobaczyła laskę, która wchodzi tak ubrana to sama bym zwariowała 😉

Skąd bierzesz te przebrania? Czytałem, że przed ważeniem idziesz do Sex Shopu.

EB: Bo tak powiedziałam w jednym z wywiadów. Poszłam do jednego sklepu i kupiłam. Pani, która ten kostium mi sprzedawała mówiła, z czym on się może ludziom skojarzyć, ale taki pomysł wpadł mi do głowy i na tym stanęło.

Jakie są widoki na Twoją przyszłość? Najbliższy rok, dwa.

EB: W przyszłym roku chcę zawalczyć o tytuł mistrzyni świata. O zorganizowanie walki zadba mój promotor Mariusz Grabowski. Przymierzam się od jakiegoś czasu do kategorii super piórkowej, czyli do 59 kilogramów. Dziewczyny przeważnie zrzucają dużo wagi, a ja walczę obecnie w swoim naturalnym limicie. U mnie to kwestia paru kilo, więc nie będzie z tym problemu. Do tego jestem wysoka, miałabym przewagę w warunkach fizycznych. Takie są plany.

Mówiliśmy o dzieciństwie, o pieniądzach, o sponsorach, Polsacie, promotorach. Ani razu jednak nie padło w rozmowie nazwisko „Piątkowska”. Jesteś zaskoczona?

EB: (śmiech). Faktycznie! Ale jak chcesz to możemy o tym pogadać – nie ma problemu. Dziennikarze mnie prowokują, pytają o Ewę, stąd czasami moje reakcje są różne. Jeśli chodzi o aspekt sportowy, to możemy pogadać o wszystkim. Również o Ewie. Nie ma tematów tabu, bo – jak widzisz – porozmawiać ze mną można szczerze i konkretnie. Kiedyś zobaczyłam newsa, w którym była zacytowana moja wypowiedź, a wrzucone zdjęcie Ewy Piątkowskiej. Tak się nie robi, to nieeleganckie.

Przygotowując się do wywiadu myślałem, że parę razy zwrócisz mi uwagę. Że zadaje głupie pytania, jestem bezczelny lub szukam sensacji. Tym bardziej dziękuję, że udało nam się pogadać w naprawdę miłej atmosferze.

EB: Również dziękuję. Nie wkurzyłeś mnie żadnym pytaniem, więc czemu miałoby być coś nie tak?

Mogłem zacząć od Piątkowskiej lub od – Dlaczego akurat boks?

EB: (śmiech).

KOMENTARZE