Katarzyna Dziurska – mistrzyni świata i Europy w fitness, trenerka personalna, cheerleaderka. Bardzo pozytywna osoba, która nie znosi nudy. O początkach w sporcie, swoim trenerze, wzorcach treningowych i planach na przyszłość. O przeprowadzce do Warszawy i wakacyjnych słodyczach. Zapraszam do lektury!

 

Powiedz mi Kasiu, kiedy w Twoim życiu pojawił się pomysł, by zająć się sportem?

Kasia Dziurska: Bardzo wcześnie – gdy miałam cztery lata. W przedszkolu miałyśmy zajęcia z rytmiki i rodzice mnie na nie zapisali. Oczywiście rytmika to był początek, bo z czasem zaczęłam interesować się tańcem i poszłam na zajęcia, by w tym właśnie kierunku się realizować. Byłam bardzo ruchliwym dzieckiem, lubiłam aktywność fizyczną, więc z góry wiadome było, że nie będę siedziała w domu i bawiła się klockami. Bardzo podobały mi się różnego rodzaju przedstawienia w przedszkolu czy później w szkole, a występowanie przed publicznością sprawiało mi wielką frajdę. Niektóre dzieci mają do tego dar, inne się tego wstydzą – to całkiem normalne. Mnie publika nie stresowała, lecz motywowała i sprawiała wiele radości.

Od początku widać było u Ciebie predyspozycje do tańca? Wyróżniałaś się na tle rówieśników?

KD: Na pewno. U małych dzieci szczególnie widać czy ktoś ma do tego predyzpozycje i jak zachowuje się, gdy patrzy na niego pół szkoły czy rodzice ze znajomymi. Mówię – mnie to nie stresowało. Motywowało, potrafiłam się skupić i zawsze byłam pierwsza w kolejce, żeby móc zatańczyć na przedstawieniu, powiedzieć wierszyk czy zaśpiewać piosenkę.

Zaczęłaś z czasem łączyć swoją przyszłość z tańcem?

KD: W pewnym momencie mojego życia stwierdziłam, że to jest to, co chcę w życiu robić. Co całkiem nieźle mi wychodzi, jest moją pasją i czym chciałabym się w przyszłości zajmować. Myślałam, że będę występowała na konkursach lub pracowała w szkole tańca. Takie były plany i miałam nadzieję, że coś, co lubię robić może być sposobem nie tylko na spędzanie wolnego czasu, ale i czymś, z czego będę mogła normalnie żyć.

Pojawiły się na Twojej drodze momenty zwątpienia?

KD: Takim momentem, w którym odpuściłam taniec były przygotowania do matury. Wtedy skupiłam się na nauce i nie tańczyłam. Potem przyjechałam na studia do Trójmiasta i odnalazłam się w nowym dla mnie świecie. Poznałam kilka dziewczyn, które miały tą samą zajawkę co ja i postanowiłyśmy, że założymy swój zespół. Chciałbyśmy tańczyć i występować.

Rozumiem, że na pomysł wpadłyście dzięki wspólnej pasji i nie kierowałyście się ewentualnymi korzyściami finansowymi.

KD: Tak, tak. Zajawka wzięła górę nad wszystkim. Chciałyśmy mieć coś swojego. Coś, co będzie naszym sposobem na życie.

Potem dołączyłaś jednak do zespołu Cheerleaders Gdynia.

KD: Pamiętam moment, w którym zespół się rozpadł i powstały dwie grupy – sopocka i gdyńska. Ja dołączyłam do tej drugiej sześć lat temu – boże, jak czas szybko leci! Na początku to wszystko rozwijało się bardzo powoli, ale z czasem nasza jakość zaczęła być doceniana w całym kraju.

I w całej Europie. Coś, co kiedyś raczkowało, dziś jest znanym i cenionym brand’em. Mówię tu oczywiście o waszym zespole.

KD: Dziękuję za miłe słowo. Na pewno to cieszy, bo grupka kilkunastu osób bardzo chciała, żeby ktoś nas docenił i żebyśmy mogły się realizować – to bardzo ważne. Nie mówię że łatwiej, ale na pewno nieco inaczej dojść do pewnego poziomu indywidualnie. Jesteś wtedy uzależniony od samego siebie. W drużynie, w której każdy jest inny i każdy ma swój charakter, swoje wady i zalety sukces smakuje inaczej. Bo trzeba poukładać wiele klocków zanim powstanie z tego wieża. Myślę zatem, że za sukcesem naszej grupy tanecznej stoi nie tylko ciężka praca na codziennych treningach, ale i wiele innych czynników, które również miały ogromny wpływ na to, że Cheerleaders Gdynia są teraz w tym miejscu. Jako pierwsze z Europy pojechałyśmy do Stanów, na zaproszenie Marcina Gortata na mecz NBA. Łącznie byłyśmy tam trzy razy, a to juz spore osiagnięcie.

Cheerleaderki teraz to już nie tylko koszykówka i siatkówka.

KD: Dokładnie. Myślę, że między innymi dzięki nam ta branża mocno się rozwinęła. Młode dziewczyny trenują w szkołach, wiele jest zajęć dla osób, które chcą w tym spróbować swoich sił. Do tego jak już powiedziałeś, nie tylko na meczach siatkówki czy koszykówki występują cheerleaderki, ale również w w piłce nożnej, rugby czy tenisie. Jest coraz więcej zespołów, coraz mocniejsza konkurencja i coraz wyższy poziom. Nic, tylko się z tego cieszyć.

Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że w pewnym momencie tańczenie w gdyńskim zespole zaczęło być Twoim sposobem na życie.

KD: Oczywiście, że tak. My z dziewczynami bardzo się zżyłyśmy. Wspólne treningi, wyjazdy i pokazy spowodowały, że zostałyśmy jedną, wielką rodziną. Wspólne wyjścia na kawę czy obiad były na porządku dziennym. Naszym trenerem jest kobieta, menadżerka również się z nami integruje, więc poza obowiązkami, które wiązały się z tym, że każda wybrała taką właśnie drogę, miałyśmy ze sobą również bardzo bliski kontakt poza tym wszystkim. Sposób na życie, mega zajawka i taka odskocznia od codziennego życia i problemów, które pojawiają się na drodze każdego z nas.

Pół hali przychodzi do Gdyni patrzeć na was, a nie na koszykarzy.

KD: (śmiech). Dochodziły do nas słuchy, że tak właśnie jest. To miłe, ale też nieszkodliwe. Pojawiały się komentarze i opinie, że ładnie wyglądałyśmy lub podobał się nasz występ, ale to chyba normalne. Było nam bardzo miło czytając, że ktoś ma takie właśnie zdanie na temat tego, co robimy.

Kasia Dziurska to również trener personalny. Nie przesadzę mówiąc, że to dzięki temu Twoje nazwisko zaczęło być kojarzone, a twarz rozpoznawalna.

KD: W moim przypadku przygoda trenera personalnego zaczęła się jeszcze na studiach. Sport był cały czas obecny w moim życiu, a studiując na AWF-ie robiłam sobie kolejne uprawnienia, które docelowo miały mi się przydać w późniejszym życiu. I jednym w tych papierków był właśnie trener personalny. Początkowo nie wiązałam z tym swojej przyszłości, ale bardzo podobało mi się jak moi koledzy z siłowni mieli swoich uczniów, którzy przychodzili do nich na zajęcia, a Ci mogli im przekazać wiedzę, którą sami zdobyli. Pokazywali imjak można wykonywać dane ćwiczenia, udzielali rad, rozpisywali dietę. Nie dość, że robili to co lubią, to jeszcze czerpali z tego korzyści finansowe. A chyba każdy chciałby w życiu robić to, co lubi i jeszcze mieć z tego kasę.

Marzenie każdego człowieka.

KD: No własnie. Do tego ja bardzo lubię kontakt z ludźmi. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi indywidualna rozmowa z kimś niż treningi grupowe czy konsultacje on-line. Oczywiście też takich udzielam, ale jestem bardzo ambitna i czuję stuprocentową satysfakcję z tego, co zrobię face to face.

Łatwiej osiągnąć sukces w tej branży będąc kobietą?

KD: Myślę, że tak. Widziałam, że jest nisza i mało dziewczyn trenuje inne osoby. Kiedyś wszędzie na siłowniach byli faceci, a kobiet naprawdę zbyt wiele nie było. Teraz się to zmieniło i nawet w mojej grupie te proporcje dziewczyn i chłopaków wyglądają bardzo podobnie. Wiesz, kobieta, siłownia, trenerka – coś nowego. Taki miałam pomysł na siebie.

Swoją karierę planujesz kontynuować w Warszawie z tego co słyszałem.

KD: Tak, od początku września będę mieszkała w Warszawie. To kolejna trudna decyzja w moim życiu, ale już postanowiłam, że decyduje się na taki właśnie krok. Mi w Trójmieście żyje się znakomicie – mam tutaj wielu fantastycznych znajomych, czuję się tu jak ryba w wodzie. Pewnie tu jeszcze wrócę, ale póki co mam swoje do zrobienia w Warszawie. I tak bardzo często jestem w stolicy na różnego rodzaju pokazach i eventach, a mam wrażenie, że przebywanie w centrum, tam gdzie ta branża jest najbardziej rozwinięta może tylko i wyłącznie korzystnie wpłynąć na moją karierę. Po prostu ja potrzebuję takiej ciągłej nagonki i presji na swojej osobie. Potrzebuję kolejnych wyzwań, celów i tej przysłowiowej korby, która będzie mnie jeszcze bardziej nakręcała. A że decyzja o przeprowadzce była spontaniczna? Tak to sobie własnie wymyśliłam. Jestem trochę lekkoduchem, ale zazwyczaj podejmuję właściwe decyzję. Ta również taka będzie – szczerzę w to wierzę.

Szkoda, bo tu, w Trójmieście, zaczęłaś być coraz bardziej znana.

KD: To prawda, coraz więcej osób wiedziało kim jestem i czym się zajmuję. Czy jestem popularna? Nie nazwałabym tego w ten sposób, ale na pewno dla niektórych osób nie byłam osobą anonimową. Zdarzyło mi się kilka razy, że ktoś zaczepił mnie na ulicy i zapytał czy ja to ja. Albo nagrywałam jakiegoś Snapchata jak piję kawę z koleżanką w Starbucksie i przychodzi do mnie dziewczyna, która tego Snapa dostała i cieszy się, że w jednej knajpie siedzimy i obok siebie pijemy kawę. Takie sytuacja się zdarzają, ale na pewno nie nazwałabym się celebrytką lokalną.

66 tysięcy lajków mówi jednak co innego.

KD: To prawda – ta liczba robi wrażenie. Nie wiem kiedy tyle tych lajków przybyło. Widocznie ludzie zaczynają się interesować tym, co robię.

Dobra, cofnijmy się na chwilę do kwietnia 2014 roku. To chyba przełomowy moment w Twoim sportowym życiu, prawda?

KD: Zdecydowanie. Potrzebowałam kolejnego wyzwania, kolejnej przeszkody, którą muszę w moim życiu pokonać.

Tutaj jednak zdecydowałaś się na coś bardzo ambitnego. Fitness to ciężki kawałek chleba.

KD: Nie lubię w życiu nudy, a robiąc przez dłuższy czas, to co robiłam czułam, że w moje życie wkradła się monotonia. Nie chciałam dopuścić do tego, żeby było nudno. Postanowiłam pójść krok dalej i zająć sie fitnessem. Byłam ciekawa jak zacznie zmieniać się moje ciało, jak mój organizm zareaguje na specjalną dietę i inny trening.

Jak wpadłaś więc na pomysł, by zająć się fitnessem?

KD: Siedziałam sobie kiedyś przy kompie i przeglądałam fejsa. Wyskoczył mi profil Gosi Mączyńskiej i zaczęłam przeglądać jej zdjęcia. Potem zebrałam kilka informacji o niej i zafascynowało mnie, że dziewczyna tak dobrze wygląda, trenuje, jest trenerką personalną i realizuje się w tym, co lubi najbardziej. Stwierdziłam, że to byłoby dla mnie coś nowego, coś, z czego mogłabym mieć w życiu wiele satysfakcji. Pojawił się problem, że nie znałam w tym środowisku nikogo, z kim mogłabym się skonsultować i poradzić. Na Facebook’u w jednych z dyskusji na forum wziął udział Akop Szostak. Odpowiedział mi na moje jedno, dwa pytania, po czym napisał do mnie wiadomość prywatną. Przesłałam mu kilka swoich zdjęć i on ocenił, że mam potencjał do tego, by fitnessem zająć się na poważnie. Stwierdził, że mam dobre geny, odpowiednią figurę i budowę ciała, którą stać na ciężki trening. Zaprosił mnie do wspólnych zajęć  – głównie on-line – i w zasadzie od tego wszystko się zaczęło.

Trudno było Ci się zmotywować do codziennych treningów będąc z dala od Akopa?

KD: Oczywiście, że przychodziły trudne chwile, ale wtedy górę brała ambicja. Niejednokrotnie ktoś nakładał mi na talerz kawałek ciasta i mówił, żebym zjadła, bo trener i tak tego nie zauważy. Tylko, że ja nie robiłam tego dla trenera, a dla samej siebie. Wiedziałam, że zaszkodze samej sobie, a pewnych reguł trzeba się trzymać i nie ma od tego odstępstw.

Aż tak wzorowo się prowadzisz?

KD: Też nie przesadzajmy – każdy z nas jest tylko człowiekiem. Gdy jednak koleżanki namawiają mnie na wyjście na imprezę i wypicie drinka to odmawiam, bo wiem, że po pierwsze nie mam na to ochoty, a po drugie następnego dnia mam do zrobienia trening i zdecydowanie trudniej będzie mi się zmotytować na kacu. Gdy teraz mam jednak wolne to zdarza mi się iść na lody czy wypić kawę mrożoną, ale wszystko robię z głową.

Pamiętasz swoje pierwsze zawody?

KD: Tak, to był marzec. Trenowałam wtedy pół roku, trzymałam dietę i przygotowywałam się pod te zawody bardzo profesjonalnie. Nie chciałam, żeby przez jakieś moje niedopatrzenie wynik sportowy był niesatysfakcjonujący.

I jak poszło?

KD: No niezbyt dobrze. Zająłam siódme miejsce. Z perspektywy czasu uważam, że to przyzwoita lokata, ale wtedy chiałam więcej i więcej.

Chwilę później było już znacznie lepiej.

KD: To prawda. Chwilę później przyszły większe sukcesy, wyjazdy za granicę. To wszystko bardzo szybko się działo. Nie zakładałam, że w ciągu roku od rozpoczęcia treningów jestem w stanie tyle osiągnąć.

Jak środowisko fitness zareagowało na to, że ktoś nowy tak szybko zaczął osiągać sukcesy?

KD: Wszyscy byli w szoku. Ludzie zaczęli pytać kim jestem, u kogo trenuje i skąd się wzięłam. Nawet Akop przyznał wtedy, że miał nosa i od początku widział we mnie potencjał.

Jesteś teraz w najlepszym wieku, by osiągać sukcesy w fitnessie?

KD: To kwestia bardzo indywidualna. Są zawodniczki, które w wieku 18 lat osiągają sukcesy, inne natomiast do czterdziestki potrafią rywalizować na najwyższym poziomie. Mój wiek jest optymalny – nie jestem ani na początku, ani na końcu swojej kariery.

Przeglądając Twojego Facebook’a zauważyłem, że Akop to już nie tylko Twój trener, ale i dobry kolega.

KD: Masz rację. Akop i jego żona Sylwia to moi bardzo dobrzy znajomi. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu. Oni bardzo dużo mi pomogli, często u nich nocowałam w Warszawie. Są naprawdę fantastyczni. Ostatnio byliśmy nawet razem na wakacjach, więc poza tym, że trenuję pod jego skrzydłami i jest moim mentorem, odnalazłam w nim również przyjaciela, z którym fantastycznie spędzam czas wolny.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Twojej kariery. Nie obawiasz się, że trudno będzie Ci się zmotywować do dalszych treningów? Czy nie ucieknie Ci pasja, gdy zamiast pierwszego, zajmiesz – dajmy na to – 7 miejsce na świecie?

KD: O moją motywację się nie obawiam. Czy boję się tego, że nie zawsze będę wygrywać? To jest tylko sport. Porażki uczą najbardziej i każdy musi kilka razy przegrać, by być jeszcze silniejszym.

Takie gadanie.

KD: Ale to prawda. Zdaje sobie sprawę, że trudniej jest bronić i udowadniać niż zdobywać po raz pierwszy. Zawsze w mojej głowie pojawia się niepewność i myśl, że tym razem może nie wyjść. Daje z siebie jednak zawsze 100% i samo to jest powodem, dla których po zawodach jestem usatysfakcjonowana.

Chciałem trochę podsumowań i poukładać naszą rozmowę. Udany sezon za Tobą, Twój Facebook osiąga potężne rozmiary, byłaś na wakacjach, na których jadłaś czekoladę, wyprowadzasz się do Warszawy, by tam się realizować. Przed Tobą nowe rozdanie. Jakie masz zatem plan na najbliższy rok?

KD: Złoto w Anglii, bo w zeszłym sezonie byłam druga. Chcę ponadto powalczyć o mistrzostwo świata. Aby firma się rozwijała, a Warszawa była dla mnie łaskawa.

Tego zatem życzę, trzymam kciuki!

KD: Dziękuję:)

 

 

FOTO: Daniel „Irae” Koper

 

KOMENTARZE