Nikt się nie spodziewał jeszcze kilka tygodni temu, że w pierwszym kwartale 2022 roku będziemy mieli bokserskiego mistrza świata. Michał Cieślak stanie przed taką szansą, gdyż 27 lutego w Londynie podejmie Lawrence Okolie. To pojedynek, od którego zależy los tej dyscypliny w naszym kraju.
Pamiętam, jak we wrześniu 2016 roku Krzysztof Głowacki bronił tytułu mistrza świata z Ołeksandrem Usykiem i byłem żywo zainteresowany tym wszystkim, co dzieje się w obozie Polaka. Śledziłem treningi, oglądałem wywiady, pytałem kolegów dziennikarzy, czy nie wiedzą czegoś więcej o Główce, które staje przed ogromną szansą. Pojechałem z kamerą do Andrzeja Kostyry wymienić kilka zdań i widziałem u niego spore poruszenie oraz emocje, które powodowały drżenie jego głosu. Byłem zajaranym młodym człowiekiem przed i smutnym młodym człowiekiem po walce, gdy widziałem, jak Ukrainiec zabrał tytuł naszemu rodakowi. Wierzyłem jednak, że ten pas zaraz do Polski wróci, że to tylko na chwilę. Że któryś z naszych reprezentantów zaraz będzie umiał wspiąć się na szczyt i że zawsze będziemy mieli mistrza świata w swoim kraju.
Od tamtego czasu minęło pięć i pół roku. Mistrza świata w tym czasie nie mieliśmy ani jednego.
Przed takimi szansami stawało wielu naszych reprezentantów. Głowackiego potwornie oszukali w Rydze w pojedynku z Mairisem Briedisem, ale finalnie tytułu nie zdobył. Kamil Szeremeta czy Maciej Sulęcki bardzo boleśnie odbili się od topu i najchętniej byśmy do tych walk w ogóle nie wracali. W dziwnych okolicznościach przegrał też Cieślak z Ilungą Makabu, ale – to niestety największy minus sportu – to wynik idzie w świat i za moment nikt nie będzie pamiętał, że w Kongo były krótsze rundy, organizator pomylił muzykę na wejście i rozgrzewka była zbyt krótka. Za każdym razem czegoś nam brakowało – szczęścia lub – najczęściej – umiejętności.
W tym czasie szczęście miało MMA. W marcu 2015 roku mistrzynią UFC została Joanna Jędrzejczyk, co było gigantycznym kopem promującym tę dyscyplinę w naszym kraju. Dowiedzieli się o tym wszyscy, JJ wydała dwie książki, powstał o niej film, wzięła udział w wielu reklamach, zaczęła być zapraszana do programów rozrywkowych, w których dyskutowała na różne tematy, bardzo często kompletnie niezwiązane z MMA. W 2020 roku mistrzem UFC został Jan Błachowicz, dzięki czemu Polacy mieli swojego bohatera, z którym się w super sposób identyfikowali. Walki wygrywać zaczęła w międzyczasie Karolina Kowalkiewicz, ostatnio super wiedzie się Mateuszowi Gamrotowi, Marcin Tybura to również gość, który należy do ścisłej światowej czołówki. MMA ze sportu lokalnego, z czasem krajowego i rozpoznawalnego w naszym kraju, stało się dyscypliną, która dociera do wszystkich. Której przedstawiciele liczą się w świecie i z której przedstawicielami liczy się świat. Mamy w swoim niedużym kraju ludzi, którzy potrafią zdzielić z małej rękawicy i zapiąć duszenie, gdy tylko jest taka potrzeba.
W boksie natomiast:
– Cieślak walczy o tytuł mistrza świata w parku w Kongo – żartom nie było końca
– Głowacki przegrywa po ciosie łokciem – skorumpowany sport z tego boksu!
– Szeremeta dostaje tęgie lanie od Gołowkina – jak ktoś doprowadził go w ogóle do takiej walki?
– Sulęcki przegrywa po bardzo jednostronnej walce z Andreade – czemu taki gość walczy w ogóle o tytuł mistrza świata?
Do tego puste hale na galach bokserskich w naszym kraju. Przegrane Polaków z wyraźnie dodatnimi rekordami z zawodnikami MMA, którzy jawnie podkreślają, że boks to dla nich tylko składowa całego warsztatu zawodniczego i traktują takie walki treningowo. Przestrzelone matchmakingi, które mają na celu hodowanie rekordów naszych pięściarzy aż do momentu, gdy trafi się dobrze płatny pojedynek. Mógłbym tak pisać jeszcze naprawdę bardzo długo…
Wydźwięk wszystkiego, co dzieje się w polskim boksie jest jasny – amatorka. Przegrywy są w stanie wygrywać tylko z ogórkami. Jak pojadą za granicę, to albo dostają szybko w mazak, albo są oszukiwani i wracają do kraju z niczym.
To dyscyplinie nie pomaga, ale – to bardzo ważne – Cieślak może spowodować, że dyscyplina trochę odżyje.
Był Darek Michalczewski i Andrzej Gołota, potem Tomek Adamek i Krzysiek Włodarczyk, później Głowacki i kilka jeszcze nadziei, które trzymają nas przy stwierdzeniu, że może jakoś to będzie. Dziś realne szanse na tytuł mistrza świata ma Cieślak, Mateusz Masternak, może Sulęcki i może za kilka lat Fiodor Czerkaszyn. Reszta nie liczy się już w tym wyścigu i nie widzę, by w ciągu kolejnych pięciu lat ta sytuacja mogła się zmienić. Boks zatem, żeby nabrać wiatru w żagle, potrzebuje człowieka, który weźmie to trochę na siebie. Który spowoduje, że myśląc o boksie nie będziemy mieli przed oczami bandy nieudaczników, tylko w pierwszej kolejności człowieka, który jest najlepszy na świecie. Dopiero później obok niego ludzi, którym wiedzie się słabo, a wśród nich są tacy, którzy przy dobrych wiatrach mogą coś osiągnąć.
Cieślak jest człowiekiem, który nie pasuje do dzisiejszych czasów. To gość, który ma swoje żelazne zasady, wierzy w efekty cieżkiej pracy, nie bardzo lubi mówić, a już w ogóle nie chce gadac bzdur, które mają podkręcić temperaturę przed pojedynkiem. To typowy zadaniowiec. Snajper, który wie, co należy do jego obowiązków i chce być rozliczany tylko z nich. „Morderca o twarzy mordercy”, który ma argumenty w rękach i o jego wartości przekonują się kolejni rywale między linami. Bardzo liczy na to, że taki stan rzeczy utrzyma się jak najdłużej.
Cieślak swoim stylem bycia nie pasuje do tego, by być gwiazdą telewizji i prawdopodobnie nie będzie on wychodził z lodówki każdemu Polakowi, gdy zostanie mistrzem świata. Takiego jednak bohatera – skromnego, pracowitego, ambitnego i nie popadającego w samozachwyt my, Polacy, potrzebujemy. Całą masę ludzi, którzy mają wysoko podniesioną głowę, a reprezentują przeciętny i słaby poziom sportowy, jest w naszym kraju zbyt wiele. Posiadanie mistrza z charyzmą, ale i tymi wszystkimi cechami może spowodować, że znowu młodzi ludzie uwierzą w sens trenowania boksu. Dorośli z powagą zerkną w kierunku dyscypliny, która kojarzy się w ostatnich latach z wiecznymi klęskami, problemami i absurdami.
Cieślak jedzie na walkę o tytuł i – w moim odczuciu – ma wielkie szanse na to, by wrócić do Polski z pasem mistrzowskim. Dla niego będzie to sprawa szczególna i spełnienie marzeń, dla dyscypliny nadzieja, że kryzys zostanie zażegnany. Przynajmniej na jakiś czas rzecz jasna.