Powiedziałbym, że jest mi smutno, ale musiałbym skłamać. Jestem skrajnie wkurzony, ale i poniekąd szczęśliwy, że w końcu mamy jasność. Jesteśmy frajerami, którym można grać na nosie. Których szanować nie trzeba, bo sami siebie nie potrafimy szanować.

Jak pewnie każdy z Polaków czuję się oszukany. Poniżony i zmieszany z błotem przez człowieka, który znalazł się w naszym kraju w zasadzie przez przypadek. Paulo Sousa to nie jest trener, który przyszedł do nas po tym, jak wygrał Ligę Mistrzów. Nie zdobył mistrzostwa kraju z drużyną, którą prowadził, nie był nigdy wcześniej selekcjonerem żadnej reprezentacji, nie miał okazji przygotować nikogo na turniej rangi mistrzowskiej. Przyszedł do nas po niezbyt udanej przygodzie w Bordeaux i za jego kadencji drużyna zdobywała średnio 1,21 punkta na mecz, a mówimy o liczbie 42 spotkań, którym przyglądał się z ławki rezerwowych. Z Francji Sousa odchodził w niezbyt dobrej atmosferze, gdyż klub nie chciał kupić środkowego napastnika. Dorosły człowiek spakował zabawki w ciągu jednego dnia i zostawił swoją drużynę. Uznał, że nie chce dłużej prowadzić tej ekipy i rozwiązał kontrakt.

Wcześniej trenerem był w 8 różnych miejscach, najdłużej zagrzał miejsce w Fiorentinie, ale nie prowadził tej drużyny nawet w 100 spotkaniach. Jedynym sukcesem tak naprawdę w jego dorobku jest mistrzostwo Szwajcarii z FC Basel, ale… większość z nas zdobyłaby mistrzostwo Szwajcarii w FC Basel. Siwy bajerant nie zasługiwał na to, aby prowadzić reprezentację Polski.

A mimo wszystko szansę dostał i to w momencie, gdy drużyna wywalczyła sobie awans na mistrzostwa Europy. Mimo srogiego lania i najgorszej postawy spośród wszystkich 24 drużyn EURO 2020 utrzymał stanowisko, bo podobno Sousa miał to coś. Na Mundial już nie awansował, ale prowadzona przez niego drużyna wywalczyła miejsce, które daje miano gry w barażach. Nie jesteśmy w nich rozstawieni, bo Sousa położył kompletnie mecz z Węgrami, którzy frajersko przegraliśmy. Tylko szczęśliwe losowanie powoduje, że w dalszym ciągu mamy spore szanse, aby pojechać do Kataru na mistrzostwa świata.

Sousa nie miał doświadczenia ani sukcesów. Nie miał nic wspólnego z Polską, nie miał nazwiska ani warsztatu, którym oczarowałby Polaków. A mimo wszystko dostał pełnię władzy i zielone światło na wszystko, co tylko sobie wymyślił. Brak konieczności przyjeżdżania do Polski na mecze ligowe? Spoko, można wysłać asystentów. Mieszkanie w Portugalii lub we Włoszech, a nie w Polsce? Przecież pewne obowiązki można wykonywać zdalnie. Sami obcokrajowcy w sztabie i zero Polaków, którzy mogą podpatrzeć selekcjonera? Luzik, przecież to nic takiego – zróbmy panie Sousa tak, aby panu było wygodnie.

I ten sam człowiek wysterował nas w momencie, w którym nikt się tego nie spodziewał – podczas Świąt Bożego Narodzenia. Podczas gdy w domu każdego z nas panuje wyjątkowy klimat przepełniony miłością, człowiek, który złapał Pana Boga za nogi jasno daje do zrozumienia, że ma w dupie wszystko, co tu zastał. Odchodzi do brazylijskiego klubu (!!!), bo ten oferuje mu trochę więcej pieniędzy.

Mieliśmy w Polsce Beenhakkera, mieliśmy Hasiego, Jozaka, Sa Pinto i dziesiątki innych pozorantów, z których zazwyczaj, by nie powiedzieć zawsze, było niewiele dobrego. Chciałbym ten temat postrzegać najprościej jak się da: chciałbym mieć na stanowisku selekcjonera najważniejszej reprezentacji w naszym kraju gościa, któremu najzwyczajniej w świecie zależy. On nie musi być wybitny, skoro wszyscy za każdym razem powtarzają, że on przed ważnym meczem prowadzi z drużyną tylko trzy treningi. On nie musi z nimi biegać po lesie, ani uczyć ich przyjmować piłkę. On ma wybierać najlepszych i w oparciu o nich zbudować drużynę, która wygra ważny mecz przeciwko ekipie, którą również prowadzi trener nie mający czasu, aby wszystko poukładać pod siebie. Ma być zaangażowany, poświęcony sprawie, ma być kreatywny i oddany swoim zajęciom. Ma przychodzić rano do pracy i pracować. Oglądać mecze, rozmyślać, wizualiować i przekazać to w odpowiednim momencie swoim piłkarzom. Ma po obejrzeniu meczu, który ktoś mu nagrał i dostarczył, wyciągnąć swoje wnioski. Porozmawiać ze swoimi współpracownikami i skonfrontować swoje zdanie z ich spojrzeniem na futbol i grę reprezentacji.

Po meczu z Węgrami rozbawił mnie jeden wpis, że Polacy są wkurzeni o to, że nasza reprezentacja nie będzie rozstawiona podczas baraży o Mundial, podczas gdy Sousa siedzi sobie w ciepełku, popija espresso, czyta gazetę i nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że w Polsce jest afera. Właśnie o to mi chodzi – ja chciałbym trenera, który jest jednym z nas. Który identyfikuje się z naszym krajem i któremu wstyd jest rano pójść po bułki, gdy drużyna się skompromituje. Gra naszej kadry jest na tak niskim poziomie, tak bardzo bez pomysłu wygląda to w ciągu ostatnich kilku lat, że naprawdę nie potrzeba tuza do tego, aby poprowadzić trzy treningi przed meczem. Potrzeba człowieka, któremu będzie się chciało i któremu na losie tej drużyny będzie zależało jak wszystkim kibicom, którzy śpiewają Mazurka Dąbrowskiego. W innym wypadku istnieje ryzyko, że jego wkład w pracę będzie zbyt mały. Będziemy polegać na człowieku, dla którego praca z kadrą to nic takiego i tylko przystanek w trenerskiej karierze.

Słyszałem opinię, że po prezydencie, premierze, kilku politykach i paru duchownych selekcjoner piłkarskiej reprezentacji jest najważniejszym człowiekiem w naszym kraju. My na to stanowisko mianowaliśmy człowieka, który ma nas kompletnie w nosie i zostawia nas przed walką o dobro polskiej piłki w Święta Bożego Narodzenia. Robi to z uśmiechem na ustach, gdyż ktoś pokazał mu kilka euro więcej i opowiedział bajkę o wspólnej piłkarskiej przygodzie.

Panie Sousa, jest pan gnidą. Jest pan siwym bajerantem, który oszukał nas, frajerów, którzy nabrali się na nienaganny akcent i piękne angielskie słówka, które poruszają wyobraźnię. Jeżeli na świecie jest sprawiedliwość, to życzę panu z całego serca, żeby kiedyś spektakularnie powinęła się panu noga. A nam życzę, żebyśmy nigdy nie dali sobie mydlić oczu zagranicznym szrotem wątpiliwej jakości tylko dlatego, że zamiast Paweł ma na imię Paulo, a zamiast „dzień dobry” potrafi pięknie powiedzieć „good morning”.

KOMENTARZE