Mistrzostwa Europy, które skończyły się przed kilkoma dniami były wyjątkowe. Po raz pierwszy Euro zawitało do Polski. W rozmowie między innymi o wielkich nadziejach medalowych oraz o szczęśliwie wygranych końcówkach z Serbią i Macedonią. O najlepszym i najgorszym meczu w historii polskiego szczypiorniaka. O schodzącym ze sceny pokoleniu zawodników, niemieckiej myśli szkoleniowej oraz zwolnieniu Bieglera. O jego następcach, igrzyskach w Rio i trenerskim konkursie. O tym wszystkim z ekspertem, komentatorem. Przeżyjmy to jeszcze raz. Euro 2016 w pigułce. Rozmowa z Tomaszem Włodarczykiem – komentatorem Polsatu Sport. Zapraszam!

Zdaje sobie Pan sprawę z tego, że był Pan najczęściej słyszanym głosem w całym kraju w ostatnim czasie?

Tomasz Włodarczyk: Nie wiem czy najczęściej słyszanym, ale na pewno bardzo dużo osób oglądało mecze Polaków podczas mistrzostw Europy piłkarzy ręcznych. Zainteresowanie imprezą było ogromne, więc siłą rzeczy wiele osób zetknęło się z moim komentarzem.

Rozmawialiśmy dwa miesiące temu przez telefon i już wtedy czuć było w Pańskim głosie ekscytację i siłą rzeczy kilkukrotnie przewinął się temat zbliżających się wielkimi krokami mistrzostw Europy.

TW: Mistrzostwa Europy w piłkę ręczną to wielka impreza, której byliśmy gospodarzami. Czy przygotowywałem się do niej w jakiś specjalny sposób tylko dlatego, że turniej odbywał się w Polsce? Chyba nie, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że muszę być doskonale przygotowany merytorycznie do komentowania. Mecze reprezentacji relacjonuje się w trochę inne sposób niż spotkania ligowe. Inny jest odbiorca i głównie na tym polega ta różnica. Fanów śledzących na co dzień poczynania ligowe jest zdecydowanie mniej, ale są za to bardziej wymagający. Interesują się piłką ręczną, więc nie muszę im mówić o pewnych oczywistościach.

Który to już wielki turniej, na który Pan pojechał?

TW: Nie wiem. Nie będę liczył tych imprez, na które pojechałem jeszcze jako redaktor radiowy. A w Polsacie… 2006 mundial piłkarski w Niemczech. Rok później mundial piłkarzy ręcznych również w Niemczech. Mistrzostwa Europy 2008 w Austrii, w tym samym roku Euro szczypiornistów. Nie wiem, trochę tego było.

Czyli bywał Pan wielokrotnie na imprezach mistrzowskich, więc doskonale wie Pan, jak powinna ona wyglądać. To był wyjątkowy turniej?

TW: Na pewno był wyjątkowy ze względu na to, że odbywał się w Polsce. To tak samo jak piłkarskie Euro przed czterema laty. Byliśmy gospodarzami, więc dla każdego Polaka był on szczególny.

Czuł Pan presję przed tym turniejem?

TW: Ja nie czułem presji, ale ekscytację i taką pozytywną adrenalinę już tak. Nie mogę jednak powiedzieć, że się stresowałem czy denerwowałem.

Marcin Lijewski powiedział mi przed turniejem, że życzy sobie, żeby ten turniej był najlepiej zorganizowaną imprezą, na której był w życiu. Jak zatem wypadliśmy organizacyjnie?

TW: W moim odczuciu wypadliśmy bardzo dobrze. Ale czy tak naprawdę perfekcyjna organizacja jest aż  tak ważna? A gdyby była „tylko” bardzo dobra lub dobra, a sportowo odnieślibyśmy większy sukces, to nie byłoby lepiej? Należy się nad tym zastanowić. 

A sportowo? Pytam oczywiście o to, jakie miał Pan odczucia przed turniejem.

TW: Ja przed turniejem mówiłem, że stać nas na grę w półfinale. Polacy potrzebują sukcesu, są od niego uzależnieni. Bardzo lubimy być dumni z tego, że naszym sportowcom dobrze się wiedzie. Mówienie jednak o tym, że musimy zdobyć medal były wygórowane. Mistrzostwa Europy to bardzo wymagający turniej. Zawsze są niespodzianki, często faworyci zawodzą, rodzą się nowi bohaterowie. Poza tym rok 2016 jest rokiem olimpijskim. Wiele rzeczy składa się na to czy dana drużyna zdobędzie medal. Tak naprawdę jedna porażka może eliminować Cię z gry o medale.

Od samego początku widać było, że Polacy żyją tym turniejem. Jadąc w dzień otwarcia mistrzostw pociągiem z Trójmiasta do Warszawy spotkałem wielu kibiców przyodzianych w biało-czerwone barwy, mimo że była godzina 10 rano. Czekaliśmy na ten turniej.

TW: Kraj, który jest gospodarzem tak wielkiej imprezy jak mistrzostwa Europy ma ten przywilej, że gra przed własnymi kibicami. Może wysłuchać swojego hymnu zaśpiewanego przez kilkanaście tysięcy gardeł, spotkać na trybunach znajomych, rodzinę i liczyć w trudnych chwilach na kibiców – to na pewno. Większa jest również presja. Oczekiwania. Potrzeba sukcesu i świadomość tego, że każdy Twój ruch obserwuje spora rzesza ludzi. Na jednych kompletnie nie robi to wrażenia, inni mają problem z koncentracją. Wracając do pytania: tak, czekaliśmy na te mistrzostwa. Widać było w Krakowie, że odbywa się właśnie wielkie sportowe święto. Piękna sprawa,bo pokazuje ile osób interesuje się piłką ręczną.

Jak skomentuje Pan pojedynek z Serbami? Zwycięzców się nie sądzi, ale momentami mieliśmy sporo problemów z niżej notowanym rywalem.

TW: To jest dobry przykład. Wygraliśmy jedną bramką i wszyscy byli szczęśliwi. Potem tak samo wypadliśmy na tle Macedończyków i ciśnienie rosło. My jednak mieliśmy sporo problemów w tych spotkaniach, w którym problemów mieć nie powinniśmy. Równie dobrze Sławek Szmal mógł w samej końcówce meczu z Serbami nie obronić tego karnego i zgubilibyśmy punkty. Udało się – chwała chłopakom za to. Po dwóch meczach my byliśmy już bardzo daleko z naszymi marzeniami, a tak naprawdę nic jeszcze nie osiągnęliśmy.

To typowo polska cecha. Po trzecim pojedynku z Francuzami ręce same składały się do oklasków.

TW: Polakom przypisuje się wiele cech wspólnych, ale tak naprawdę każdy z nas jest inny. A mecz z Francuzami? Kapitalne spotkanie, najlepsze w wykonaniu polskiej reprezentacji w ciągu ostatniej dekady, dwóch dekad, a kto wie, może i w całej historii występów kadry. Zdominowaliśmy mistrzów świata, mistrzów olimpijskich, jedną z najlepszych drużyn w historii światowego szczypiorniaka. Wielka sprawa. Porównałbym to do meczu piłkarzy przeciwko Niemcom na Stadionie Narodowym.

Wtedy nie było już kibica, który wątpiłby w medal dla Polaków. Media dodatkowo podgrzewały atmosferę. Przegląd Sportowy codziennie serwował triumfalne okładki.

TW: Przez to, że tak dobrze poradziliśmy sobie w trzech spotkaniach grupowych, nikt nie wierzył, że możemy przegrać mecz w tym turnieju. Norwegowie jednak boleśnie nas zweryfikowali. Sprowadzili na ziemię.

Potem była Białoruś.

TW: Nie zagraliśmy jakiegoś rewelacyjnego spotkania przeciwko Białorusinom, ale pewnie je wygraliśmy. Mecz bez historii. Każdy myślał już o potyczce z Chorwatami, bo tam ważyły się losy awansu do półfinałów.

Powiedział Pan już o najlepszym spotkaniu w historii polskiej piłki ręcznej, więc wypada powiedzieć również o najgorszym. Jak wytłumaczyć tą klęskę przeciwko Chorwatom?

TW: Nie mam pojęcia. Po pierwszej połowie przegrywaliśmy pięcioma bramkami, ale takie sytuację zdarzają się w piłce ręcznej. Rozpoczyna się druga odsłona, dobre wejście w mecz, kilka składnych akcji i mecz jest znowu na styku. Przypominam, że my przegrywając tamto spotkanie 3 bramkami mogliśmy grać w półfinale. Czyli musieliśmy w pół godziny odrobić 2 bramki. Z pozoru bardzo realne zadanie. Po 17 minutach drugiej części meczu było 13:30! Coś niewyobrażalnego.

Uważa Pan, że świadomość tego, że możemy to spotkanie minimalnie przegrać spowodowała, że w szeregach naszej drużyny pojawiło się rozprężenie?

TW: Ja tak nie uważam, ale nie potrafię też racjonalnie tego wytłumaczyć w żaden inny sposób. No bo niby jak? Chorwacji zagrali kapitalne spotkanie, wszystko im wychodziło. My mieliśmy gorszy dzień, wkradła się dekoncentracja.

Ten sam Przegląd Sportowy, który tak pompował sukces przez całe mistrzostwa, nazwał klęskę z Chorwatami  „Wstydem”. Krok dalej poszedł Super Express, nazywając zawodników „Patałachami”

TW: No bo po części porażka czternastoma bramkami z Chorwacją przed własną publicznością można nazwać wstydem. Super Express jednak przesadził. Poszedł krok za daleko. Są gazetą brukową, która żyje z tego typu nagłówków. Szuka sensacji i chce wzbudzać skrajne emocje. 

W tym momencie turniej dla Polaków mógłby się już skończyć.

TW: Mógł się już skończyć i pewnie wielu zawodników wolałoby jechać do domu i na swój sposób przeżywać tę porażkę, niż grać o 7 miejsce ze Szwecją. Fajnie, że nasi szczypiorniści potrafi zebrać siły na ten mecz i go wygrać. To cieszy, bo zrobili to dla kibiców. Podziękowali im w ten sposób za fantastyczny doping i wsparcie, które było odczuwalne na każdym kroku. Ze sportowego punktu widzenia kompletnie nie robi różnicy czy mecz wygraliśmy czy przegraliśmy. Oczywiście cieszę się, że go wygraliśmy, ale dla nas turniej skończył się na tym spotkaniu z Chorwacją.

A jakie są Pana przemyślenia po decydujących spotkaniach tego turnieju? Złoto dla Niemców, srebro dla Hiszpanów. Na trzecim miejscu Chorwacji.

TW: Powiem szczerze, że przed finałem bardziej obstawiałem zwycięstwo Hiszpanów. To drużyna nieco podobna do naszej. Też mamy do czynienia ze schyłkiem pewnej generacji zawodników, którzy przez wiele lat stanowili o sile reprezentacji. Mistrzostwa Europy i tegoroczne igrzyska są dla wielu graczy są zapewne ostatnimi wielkim imprezami. Inaczej sytuacja ma się u Niemców. Oni w ostatnim czasie zniknęli ze światowych salonów. Do zeszłorocznego mundialu dostali się „kuchennymi drzwiami” a jeszcze wcześniejsze turnieje nie były dla nich zbytnio udane. Wycofali się i postawili na młodzież. Zaczęli inwestować o rozwój juniorów, by Ci w przyszłości stanowili o sile dorosłej reprezentacji. Młody Hafner, który nie łapał się do szerokiej kadry, nagle został awaryjnie dowołany i w finale rzucił 7 bramek. Niemcy mają ogromny potencjał i najprawdopodobniej przez wiele kolejnych imprez będą zdobywać medale. Norwegia, która tym razem nie zdobyła medalu, również ma wielu młodych zawodników i za kilka lat będzie niezwykle groźna.

Polacy nie mają młodych zawodników?

TW: Nie mają zawodników, którzy mocno pukają do drzwi pierwszej reprezentacji. Prawdopodobnie gdyby nie igrzyska olimpijskie wielu naszych zawodników skończyłoby już swoje kariery reprezentacyjne. Bartek Jurecki, Karol Bielecki czy Sławek Szmal dali reprezentacji bardzo wiele, ale ich czas płynie nieubłaganie. Przed mistrzostwami mieliśmy problem z środkowym rozgrywającym i jednym z kandydatów był nawet 35-letni Grzegorz Tkaczyk. Środkowy rozgrywający, czyli kluczowa pozycja na boisku.

Mnie osobiście bardzo ruszyło podanie się do dymisji Bieglera w trakcie turnieju.

TW: Drugorzędną sprawą jest to, kiedy Biegler zdecydował się podać do dymisji. Z tego co słyszałem, to Michael nie chciał już prowadzić reprezentacji podczas meczu ze Szwecją. Chciał opuścić zgrupowanie i pojechać do domu. Nigdy nie byłem fanem Bieglera. To nie był bohater mojej bajki. Dla wielu osób w polskiej piłce ręcznej była to postać anonimowa. Człowiek znikąd. A trzeba pamiętać o tym, że Biegler przejął kadrę po Bogdanie Wencie, która miała na swoim koncie wiele sukcesów. To bardzo odpowiedzialna funkcja, która wiązała się również ze sporą presją.

Bieglera przez długi czas broniły sukcesy.

TW: Bronił go ten medal zdobyty w Katarze. Trzeba jednak pamiętać, że my strasznie męczyliśmy się podczas zeszłorocznego mundialu. Mieliśmy ogromne problemy z Rosją czy Argentyną, potem sporo szczęścia i udało nam się wygrać spotkania w fazie pucharowej rzutem na taśmę. Mecz o 3 miejsce z Hiszpanią też miał niesamowity przebieg. To wszystko złożyło się na to, że Polacy zajęli 3 miejsce, co było wielkim osiągnięciem. Sama gra reprezentacji często pozostawiała jednak wiele do życzenia.

Artur Siódmiak napisał na Facebook’u po ogłoszeniu dymisji przez Bieglera, że Polakom potrzeba trenera, który będzie również wsparciem dla swoich podopiecznych. Motywatorem.

TW: Nie wiem czy motywatorem. Wydaje mi się, że Bartka Jureckiego czy Sławka Szmala nie trzeba motywować. Oni sami potrafią zmobilizować się przed ważnym spotkaniem. Na pewno brakowało autorytetu. Kogoś, na kogo można spojrzeć z uznaniem i wysłuchać jego mądrej rady. Kto będzie umiał pomóc w trudnej sytuacji i znaleźć rozwiązanie w sytuacji bez wyjścia. Starsi zawodnicy na pewno nie widzieli autorytetu w Bieglerze. Jestem o tym przekonany. Wiedzieli, że w niektórych sytuacjach są skazani sami na siebie.

Gdy drużyna gra dobrze, a trener jej nie pomaga, to ważne, żeby jej nie przeszkadzał.

TW: Otóż to. Są jednak momenty, kiedy potrzeba posłuchać kogoś, kto stoi przy linii i to wszystko obserwuje. Takiego Bogdana Wenty, który miał na chłopaków ogromny wpływ, będzie autorytetem.

Kto zatem będzie nowym trenerem kadry?

TW: Z tego co wiem, to kandydatów jest dwóch. Tałant Dujszabajew oraz Piotr Przybecki. Faworytem wydaje się być ten pierwszy, ale ja bym tego nie przesądzał. Na pewno argumentami Dujszabajewa jest to, że prowadził wielkie drużyny i wygrywał Ligę Mistrzów. Zna doskonale ligowe realia oraz język polski. Przybecki natomiast był bardzo dobrym zawodnikiem. W moim przekonaniu jest trochę niedoceniany w naszym kraju, ale w Niemczech ma naprawdę ogromny szacunek. Przez 15 lat grał w Bundeslidze, był gwiazdą tej ligi. Obserwowałem go jak rozmawiał z Bartkiem Jureckim i miałem wrażenie, że Bartek bardzo uważnie słucha tego, co Piotr do niego mówi. Spotkaliśmy dziennikarzy z Niemiec, którzy z daleka poznawali Piotra i bardzo serdecznie się z nim witali. To nieco zaskakujące, ale wydaje mi się, że w Polsce Piotr ma mniejszy szacunek, niż za naszą zachodnią granicą. Podobnie jak przed laty Bogdan Wenta.

Piotr Przybecki byłby dla naszych szczypiornistów autorytetem?

TW: Oczywiście. Bez wątpliwości. Nie wiem, sam jestem ciekawy jaką decyzję podejmie związek. Do końca lutego ma być wszystko wiadomo, choć tak naprawdę nie ma na co czekać. Za nieco ponad pół roku igrzyska olimpijskie. Dla wielu polskich szczypiornistów to ostatni wielki turniej. Pozwólmy im się godnie pożegnać z reprezentacją. Zasłużyli na to.

***

Zdjęcie Tomasza Włodarczyka ściągnięte ze strony www.polsatsport.pl. Dziękuję za udostępnienie fotografii.

KOMENTARZE